„Nim przyjdzie wiosna, nim miną mrozy…”, jak śpiewał Czesław Niemen, chciałem Wam opowiedzieć o kwiatach, o ich miejscu w świecie naszej kultury, religii i polityki.
Kwiaty zachwycały ludzi od zawsze. Adam i Ewa mieli sycić się ich pięknem i zapachem w biblijnym ogrodzie Edenu. Potem w historii niejednokrotnie niepozorne i niczemu niewinne kwiaty budziły w ludziach wielkie emocje. Do ich kolorów i kształtów odwoływali się poeci i artyści, kiedy opowiadali o miłości, zazdrości, śmierci czy o ludzkim pragnieniu władzy i bogactwa. Politycy z kolei mobilizowali swoich zwolenników odwołaniami do symboliki kwiatów tak pięknych i niewinnych, jakimi ponoć zawsze były ich intencje i zamierzenia.
O róży – królowej wśród kwiatów
W powszechnym odczuciu róża to taki synonim wszystkich kwiatów. Nic dziwnego, bo botanicy datują jej historię na 40 milionów lat, jako rośliny rosnącej w stanie dzikim, a uprawianej przez człowieka od 5-6 tysięcy lat.
Róża
Ojczyzną róż były Chiny, chociaż w korzystnym pogodowo czasie około 3500 roku p.n.e nauczyli się ją uprawiać także Sumerowie. Do tej pory udało się ludziom na całym świecie wyhodować około 260 gatunków róż w tysiącach rożnych odmian.
Róże nie tylko zachwycały swoim pięknem, ale były też bardzo przydatne w codziennym życiu. Można było z ich owoców i płatków przyrządzać pyszne konfitury, olejek różany i perfumy, smaczne przyprawy do mięs czy mieszanki ziołowe zawierające dużo cennej witaminy C, wzmacniającej organizm przy przeziębieniach.
Safona – jedna z najsłynniejszych poetek starożytności – w jednym ze swoich wierszy nazwała różę królową kwiatów i tak już zostało.
Od początku symbolika róży była wieloznaczna. Czerwoną kojarzono z namiętną miłością. W mitologii greckiej ten kwiat był przypisany do Afrodyty, która narodziła się z piany morskiej tak samo jak róża. W starożytności boginiom miłości i płodności – Izydzie, Afrodycie, Wenus – wierni składali w darze w świątyniach różane wieńce.
Równie często jak w historiach miłosnych róże były obecne w kulcie zmarłych. W Egipcie tuż po śmierci zmarłemu wkładano na głowę różany wieniec, a z kolei Rzymianie takimi wieńcami ozdabiali groby w trakcie majowego święta Rosaliów, ku czci duchów zmarłych. Traktowali więc róże trochę tak, jak my teraz chryzantemy na Wszystkich Świętych.
W średniowieczu róża nabrała nowych znaczeń za sprawą żarliwego kaznodziei Dominika Guzmana oraz dwóch autorów niezwykle popularnego poematu „Powieść o róży” Guillaume de Lorrisa oraz Jeana de Meuna. Dominik Guzman był hiszpańskim duchownym, żarliwym kaznodzieją walczącym słowem i własnym przykładem z herezją Waldensów i Albigensów. Oba ruchy religijne na przełomie XII i XIII wieku krytykowały tradycyjny kościół katolicki, jego teologię i obyczaje kleru. Herezje zyskiwały wielką popularność szczególnie na południu Francji. Tradycyjne metody ewangelizacyjne całkowicie zawodziły w zderzeniu z religijną żarliwością Albigensów i Waldensów. Dominik Guzman zwrócił się, podobnie jak Franciszek z Asyżu, z prośbą do papieża Innocentego III o zgodę na powołanie przez siebie nowego zgromadzenia zakonnego mającego misję nawracania heretyków. Powstały wówczas dwa nowe zakony – dominikanów i franciszkanów, a ich założyciele zostali uznani przez kościół katolicki za świętych.
Madonna Różańcowa Caravaggia,
Matka Boża ofiarująca różaniec św. Dominikowi, fot. wikipedia
Kiedy Dominik powołał nowy zakon, swoim braciom zakonnym dał – w swoim mniemaniu sprawną duchową broń – różaniec. Otóż w 1214 roku ogłosił, że w Tuluzie miał widzenie Najświętszej Maryi Panny, z którą długo rozmawiał i otrzymał od niej przesłanie. On sam i jego współbracia mieli codziennie odmawiać po wielokroć modlitwę Zdrowaś Mario przeplataną modlitwą Ojcze Nasz. Miała to być forma duchowej kontemplacji życia i śmierci Jezusa oraz jego relacji z Maryją. Pomocnym w tej czynności miał być sznur modlitewny z paciorkami, nazwany różańcem. Wcześniej tak nazywano różane wieńce ofiarowane przez wiernych Maryi, wyplatane z kwiatów białych symbolizujących jej niewinność i bezgrzeszność oraz czerwonych jako odniesienie do krwi przelanej przez Jezusa na krzyżu.
Róża czerwona stała się więc w XIII wieku symbolem Jezusa, a biała symbolem Maryi. Ta biel dotyczyła także jej czystości cielesnej, dziewictwa, bo przecież Jezus począł się w jej łonie nie za sprawą Józefa czy innego mężczyzny, ale Ducha Świętego, który – jak to jest napisane w ewangelii – „zacienił” Maryję.
„Powieść o róży”
W zupełnie innym kontekście pojawia się ten kwiat w poemacie z XIII wieku „Powieść o róży”. Otóż niezwykłość tego dzieła polegała na tym, że napisali je niezależnie od siebie dwaj autorzy, którzy nigdy się nie spotkali.
Guillamme de Lorris napisał alegoryczną opowieść z myślą o dworskiej publiczności, w duchu pieśni trubadurów. W swoim utworze sławił piękno i delikatność kobiet, o względy których zabiegają wybrańcy ich serc. Wszystko, co dotyczyło spraw seksu, było w utworze Lorrisa spowite aurą poetyckich niedomówień. Bohater poematu ma sen, w którym odwiedza różany ogród. Jeden z kwiatów, mimo że jeszcze nie jest w pełni rozwinięty, podoba mu się szczególnie. Chciałby go zerwać, ale boi się, że poranią go kolce tej róży. W sennej konwencji opowieści odwiedza zamek, gdzie ukryta jest przed nim jego ukochana. Średniowieczni czytelnicy poematu nawet bez aparatu pojęciowego teorii Freuda doskonale rozumieli, że nasz bohater dąży do seksualnego spełnienia ze swoją ukochaną, która jeszcze jest dziewicą – pączkiem róży. W kluczowym momencie akcja powieści została przerwana, może dlatego, że Lorris umiera młodo około 1240 roku.
Ilustracja z poematu „Powieść o róży”
W roku jego śmierci przychodzi na świat Jean de Meun, który w przyszłości dopisze ciąg dalszy tej historii. Wcześniej jednak zdobywa wszechstronną wiedzę filozoficzną, literacką i przyrodniczą, tłumaczy też teksty z łaciny na język francuski. Ta druga część „Opowieści o róży” będzie miała inny charakter, mocno ironiczny i satyryczny w stosunku do pierwowzoru. Jean de Meun w eleganckiej wprawdzie formie będzie jednak podśmiewał się z dworskiej romantycznej miłości, gdzie było więcej słów niż czynów. A przecież seks nie jest niczym złym, bo danym nam od matki natury dla podtrzymania gatunku, a zachętą do podjęcia wysiłku jest seksualna przyjemność. Co ciekawe autor był zdania, że najlepiej, gdy kobieta i mężczyzna przeżywają orgazm w tym samym momencie.
„Poczekać czasem też wypada,
aby do portu razem wpłynąć.
Nie opuszczając się wzajemnie
oboje wspólnie niech żeglują
aż jednocześnie znajdą przystań
wtedy ich rozkosz będzie pełna.”
Sam autor z życiowego doświadczenia wiedział doskonale, że takie spełnienie, to sytuacja optymalna, nie zawsze jednak możliwa. Był zdania, że lepszy jest nawet udawany kobiecy orgazm niż żaden, bo kochanek tego oczekuje, a takie drobne oszustwo niewiele kobietę kosztuje.
„Gdyby zaś dama nic nie czuła
i tak powinna udać rozkosz,
w wiadomy sposób dając znaki,
które spełnienie objawiają.
Kochanek wtedy jej uwierzy,
choć ona ma to wszystko za nic.”
Może dziś zaskakiwać tak „nowoczesne” podejście autora poematu do spraw seksualnej przyjemności i równouprawnienia płci w tej sferze.
„Powieść o róży” była utworem niezwykle popularnym w całej średniowiecznej Europie i na nic się zdały pomruki niezadowolenia części duchowieństwa. Nikt z powodu lektury poematu nie trafił do więzienia, oni tym bardziej na stos. Wbrew stereotypowej opinii epoka średniowiecza nie była „ciemna”, wręcz przeciwnie – skrzyła się różnymi kolorami intelektualnych dyskusji, barwami gotyckich witraży i subtelną poezją miłosnych trubadurów.
Ilustracja z poematu „Powieść o róży”
Może warto jeszcze wspomnieć o religijnych odniesieniach do róży w średniowiecznej architekturze katedr. Ważnym elementem takiego kościoła była rozeta – róża, czyli okrągłe okno wypełnione witrażem znajdujące się nad wejściem głównym. Rozeta miała kształt rozwiniętego kwiatu róży o pięciu listkach, co nawiązywało do pięciu ran Jezusa na krzyżu. Światło słoneczne, wpadając przez rozetę do wnętrza kościoła, tworzyło na posadzce świetlisty krąg kierujący myśli modlących się ku transcendencji Boga, który jest przecież światłością.
Te religijne znaczenia róży znajdujemy także w tytule, moim zdaniem, genialnej powieści Umberto Eco „Imię róży” i równie dobrej jej ekranizacji z Seanem Connerym w roli głównej. Bo oprócz wartkiej, sensacyjno-kryminalnej akcji treścią powieści są gwałtowne spory zakonników o naturę Boga i najlepszą drogę do jego poznania. Jeżeli przyjmiemy taką artystyczną wizję Boga porównywanego do róży, to w takim razie jakie jest jej prawdziwe imię?
Antyfaszystowska organizacja „Biała róża” w III Rzeszy
Rok 1942. Armia niemiecka jeszcze odnosi sukcesy na frontach, jeszcze nie było szoku przegranej pod Stalingradem, gdy kilkoro studentów medycyny na uniwersytecie w Monachium zakłada organizację „Biała róża” w odruchu protestu wobec masowych mordów dokonywanych na ludności żydowskiej, polskiej, rosyjskiej na podbitych terenach wschodniej Europy. Rodzeństwo Hans i Sophie Scholl, Christopher Probst i ich kilku znajomych sporo wiedzą o tych okrucieństwach od niemieckich żołnierzy, którymi się opiekują w szpitalach jako sanitariusze. Chcą protestować metodami pokojowymi. Malują hasła na murach, drukują ulotki z wiadomościami, o którym milczy nazistowska propaganda.
„Każde słowo z ust Hitlera jest kłamstwem. Kiedy mówi pokój, myśli o wojnie, a kiedy w występny sposób wzywa imię Wszechmogącego, myśli o mocy złego, wtedy wzywa upadłego anioła, szatana. Jego usta są śmierdzącą paszczą piekła, a jego władza jest u samych podstaw wypaczona” – to fragment tekstu jednej z ulotek „Białej róży”.
W trakcie jednej z akcji rozrzucania ulotek w holu uniwersytetu monachijskiego rodzeństwo Schollów zostaje zatrzymane. Cała grupa, która liczyła nie więcej niż 60-70 osób, głównie studentów z Monachium i Hamburga, została szybko rozbita przez Gestapo.W 1943 roku rodzeństwo Schollów i ich najbliższych współpracowników skazano w pokazowym procesie na karę śmierci przez ścięcie.
Dlaczego wybrali sobie białą różę jako symbol swojej antyfaszystowskiej działalności? Pewnie chodziło im o podkreślenie czystości intencji. Narażali przecież swoje życie nie w imię jakieś ideologii czy kariery, ale w odruchu moralnego sprzeciwu wobec tego, jaką krzywdę ich rodacy wyrządzali bezbronnym ludziom na terenach okupowanych. Działalność grupki ideowych studentów – pacyfistów, nie mogła w zasadniczy sposób zmienić nastawienia całego narodu niemieckiego do Hitlera i wojny, ale po jej zakończeniu pomogła wychować młode pokolenie Niemców w duchu krytycznym wobec nazistowskiej przeszłości. Obecnie prawie 200 szkół w Niemczech ma za patronów rodzeństwo Schollów. Postać Sophie Scholl stała się ikoną niemieckiego ruchu feministycznego, jest upamiętniana w filmach, piosenkach rockowych i wierszach.
Smoleńskie kontrmanifestacje w Warszawie 2016-2019 i Ruch Obywateli RP
W 2010 roku miała miejsce jedna z największych tragedii w polskiej historii po II wojnie światowej. 10 kwietnia rozbił się pod Smoleńskiem samolot prezydencki z 96 osobami na pokładzie. Nikt nie przeżył tej katastrofy. Oprócz pary prezydenckiej Marii i Lecha Kaczyńskich zginęli przedstawiciele wszystkich partii politycznych, posłowie i senatorowie, duchowni, dziennikarze – lecący jako oficjalna delegacja państwowa na obchody 70-tej rocznicy mordu na polskich oficerach w 1940 roku w Katyniu.
Wobec ogromu tragedii nastąpiło chwilowe zjednoczenie narodu dla uczczenia ofiar katastrofy i zawieszenie sporów politycznych na czas żałoby. Szybko jednak ta wojna polityczna odżyła ze zdwojoną wręcz intensywnością. Jarosław Kaczyński – prezes PIS – partii wtedy w opozycji, bez wystarczających dowodów formułował niezwykle ostre oskarżenia wobec ówczesnego rządu i personalnie wobec premiera Donalda Tuska, posuwając się nawet do sugestii, że nie była to katastrofa, ale zamach przygotowany przez polski rząd w porozumieniu z przywódcą Rosji Władimirem Putinem. Elementem szerokiej kampanii PIS „walki o prawdę” były manifestacje 10 dnia każdego miesiąca odbywające się na Krakowskim Przedmieściu w kolejne „miesięcznice”, jak twierdzili organizatorzy, „zamachu smoleńskiego”. Z czasem te zebrania uliczne i marsze przybierały coraz bardziej polityczny charakter w walce PIS o powrót do władzy, co mu się zresztą udało w 2015 roku. Jednak „miesięcznice” trwały nadal, bo okazały się bardzo skutecznym sposobem mobilizacji własnego elektoratu.
Próbą odpowiedzi na tę dosyć perfidną, ale też skuteczną grę na emocjach społecznych były kontrmanifestacje Ruchu Obywateli RP, kierowanego m.in. przez Pawła Kasprzaka, w przeszłości działacza opozycji antykomunistycznej w PRL. Obywatele RP byli stowarzyszeniem nieformalnym i niewielkim, ale zdeterminowanym w swoich działaniach. W latach 2016-2019 pojawiali się na miesięcznicach smoleńskich, trzymając w rękach białe róże. Protest był pokojowy i wymierzony personalnie w Jarosława Kaczyńskiego, który ich zdaniem instrumentalnie wykorzystał tragedię osobistą rodzin ofiar dla własnych politycznych celów. Obywatele RP świadomie budowali analogię historyczną z organizacją antyfaszystowską „Biała Róża” i chcieli, podobnie jak kiedyś niemieccy studenci, moralnie zaprotestować przeciwko kłamstwom rządowej propagandy, ale i obojętności społeczeństwa na narastający nacjonalizm. Jarosław Kaczyński reagował na te kontrmanifestacje bardzo nerwowo. „Dziś mamy… nowy wielki atak nienawiści, bo te białe róże, które tam widać, to właśnie symbol nienawiści i głupoty, skrajnej głupoty i skrajnej nienawiści”. Te z pozoru niewielkie protesty ulicznej opozycji przyniosły jednak pewien efekt. Prezes Kaczyński po 96 miesięcznicach na Krakowskim Przedmieściu ogłosił ich zakończenie. Obecnie on sam w otoczeniu najbliższych współpracowników zasiadających w sejmie i w rządzie składa kwiaty przy tzw. „schodkach”, czyli pomniku ofiar katastrofy smoleńskiej obok Grobu Nieznanego Żołnierza, a następnie drugi wieniec po sąsiedzku przy pomniku swojego brata, prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ceremonie powtarza 10 dnia każdego miesiąca.
Tulipany
Któż z nas nie lubi tulipanów? Jak cudownie wygląda taki ich różnobarwny bukiet w wazonie. Tulipany, szczególnie na wiosnę, są wszechobecne i wydaje się, że znamy je od zawsze, ale to nieprawda. To kwiaty, które trafiły do Europy dosyć późno, bo dopiero w II połowie XVI wieku. Ich ojczyzną były tereny Persji, Afganistanu i Turcji, skąd też wzięła się ich nazwa, bo przybyszom z Europy kielich tego kwiatu kojarzył się z turbanem – nakryciem głowy mężczyzn w Imperium Osmańskim. W XVI wieku ambasador Habsburgów na dworze sułtana otrzymał od niego w prezencie kilka bulw tego kwiatu, które przekazał po powrocie do Wiednia prefektowi ogrodu cesarskiego Carlesowi de l’Ecluse, zwanemu też Carlosem Clusiusem. Kiedy Clusiusowi skończył się kontrakt na zarządzanie ogrodami cesarza w Wiedniu, wrócił do rodzinnych Niderlandów i osiadł w Lejdzie, gdzie uczył biologii na miejscowym uniwersytecie. Przywiózł ze sobą trochę cebulek tulipanów, które w sposób naukowy badał, chcąc wyhodować gatunek lepiej dostosowany do chłodniejszego i wilgotniejszego klimatu Holandii. Jego botaniczne eksperymenty przyniosły jednak niespodziewany efekt. Z cebulek kwiatów jednobarwnych – czerwonych, żółtych, niebieskich – wyrastały czasami kwiaty o powyginanych, postrzępionych płatkach, ozdobionych dodatkowo różnobarwnymi smugami. Wybitny botanik nie potrafił wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje. Jego naukowy eksperyment wymknął mu się spod kontroli, kiedy ktoś w nocy włamał się do grodu botanicznego i wykradł kilkadziesiąt cebulek, aby je sprzedać na targu.
Tulipany
Tulipanie – co z ciebie wyrośnie?
Uprawą sadzonek tulipanów na przełomie XVI i XVII wieku zajmowali się już nie tylko ogrodnicy, ale w zasadzie każdy, kto miał nawet mały kawałek ziemi. Kupowano cebulki tulipanów i sadzono je w nadziei, że wyrośnie z nich piękny kwiat z barwnymi smugami i postrzępionymi płatkami. Ten, komu udało się wyhodować całkiem nowy gatunek tulipana mógł liczyć na spory zysk. Chętnych do zainwestowania dużych pieniędzy nie brakowało. Te najrzadsze odmiany tulipanów, jak słynny kwiat Semper Augustus, były niesamowicie drogie. Jedna cebulka potrafiła kosztować 2,5-3 tysiące guldenów, czyli tyle co kamienica w Amsterdamie, czy 10-letnie zarobki dobrego rzemieślnika. W uprawie tulipanów był element hazardu i szczęścia, bo nie dało się w sposób zaplanowany osiągnąć pożądanego efektu – smug na płatkach kwiatów. Po pewnym czasie okazało się, że profesor-botanik Clusius najprawdopodobniej zupełnie nieświadomie doprowadził do zarażenia cebulek, które badał wirusem pstrości tulipana – tulip broken virus (TBV). Te najpiękniejsze dla ludzkiego oka kwiaty były więc tak naprawdę chore i dlatego też możliwość ich rozmnażania stała pod znakiem zapytania. Na razie jednak w holenderskich miastach – Amsterdamie, Haarlemie czy Lejdzie trwała w najlepsze prawdziwa tulipanowa gorączka. Na giełdach podbijano stawki za cebulki, z których nie było wiadomo co i kiedy wyrośnie.
Krach na giełdzie, pęka bańka spekulacyjna
3 lutego 1637 roku na aukcji w Haarlemie po raz pierwszy od dawna kilka ofert na zakup cebulek tulipanów nie znalazło kupców, co niespodziewanie wywołało panikę i wyprzedaż zapasów. Cena gwałtownie spadła do poziomu 10-20 guldenów za cebulkę. To pierwsza, ale nie jedyna w kapitalizmie bańka spekulacyjna na giełdzie. Jej przyczyny i przebieg są przedmiotem szczegółowych analiz w podręcznikach ekonomii i poradnikach dla graczy giełdowych. W znanym filmie Oliviera Stone’a „Wall Street. Pieniądz nie śpi” główny bohater Gordon Gekko – spekulant giełdowy grany przez Michaela Douglasa – dla inspiracji i przestrogi ma w swoim apartamencie na Manchattanie obraz „Tulipomania” z wykresem cen cebulek tulipanów w 1637 roku.
Najdroższa odmiana tulipana – Semper Augustus, fot. wikipedia
Dlaczego do takiego zamieszania giełdowego z powodu kwiatów doszło akurat w tym czasie i w tym miejscu? Wyjaśnienie jest stosunkowo proste. Holenderscy mieszczanie mieli w XVII wieku duże nadwyżki pieniędzy, bo dosłownie płynęły one do nich statkami Kompani Wschodnioindyjskiej. Handel kolonialny był wówczas niezwykle dochodowy. Bogaci kupcy nie bardzo jednak wiedzieli, na co swe zyski wydać. W Holandii tradycyjnie mało jest ziemi do kupienia i trzeba ją było dopiero wyrwać morzu. Ponadto protestantyzm potępiał ostentacyjny luksus w życiu codziennym, budowanie okazałych pałaców, noszenie drogich strojów, czy biżuterii. Bogaci holenderscy mieszczanie mogli więc w zgodzie ze swoją religią inwestować w obrazy – co też robili, dając zatrudnienie całej rzeszy świetnych malarzy. Mogli też zadbać o swój ogród, sadząc w nim egzotyczne rośliny z całego świata, w tym także tulipany. Kwiaty te, piękne ze swej natury, traktowano jako dobro luksusowe, bo przecież wcześniej rosły w cesarskich ogrodach w Wiedniu.
Wykres cen cebulek tulipanów na giełdzie w XVII wieku, fot. hossamarket.pl
Jak to często bywa, kiedy w spekulacjach giełdowych cena towaru nie odpowiada jego prawdziwej wartości, rządzić zaczynają emocje graczy. Tu było podobnie. Jesienią 1636 roku wszyscy spodziewali się surowej zimy. Mróz mógł zniszczyć dużą część upraw tulipanów, a wtedy ich ceny poszłyby jeszcze bardziej w górę. Dlatego zarówno ogrodnicy jak i spekulanci giełdowi robili duże zapasy cebulek. Zima jednak okazała się zaskakująco łagodna i cała kalkulacja wzięła w łeb. Część hodowców kwiatów zaczęła więc w pośpiechu wyprzedawać nadmiar zapasów, swoją paniką zarażając z kolei giełdowych graczy. W rezultacie przełom roku 1637 i 1638 okazał się dla nich wszystkich bardzo kosztowny.
Po tym jak minęło tulipanowe szaleństwo niderlandzcy ogrodnicy i kupcy uczynili z uprawy i eksportu tych kwiatów swoją narodową specjalność i źródło wielkich zysków. Tulipany stały się dla Holendrów ich znakiem kulturowej tożsamości, ale mają też swoje miejsce w pamięci historycznej tego narodu.
Tulipany i II wojna światowa
Pod koniec II wojny światowej, po nieudanej operacji aliantów przechwycenia mostów na Renie (Market-Garden) niemieckie władze okupacyjne świadomie zablokowały dostawy żywności do kontrolowanych przez siebie holenderskich miejscowości. Zima przełomu 1944/1945 dla wielu Holendrów okazała się straszna i jest wspominana ze zgrozą jako Hongerwinter – głodowa zima. Niemcy ograniczyli przydziały kartkowe żywności do poziomu zaledwie 300-400 kcal na osobę dziennie, gdy zapotrzebowanie wartości energetycznej posiłku dla zdrowego człowieka wynosi około 2200 kcal. Z głodu tej zimy zmarło co najmniej 20 tysięcy Holendrów, głównie dzieci i osób starszych. Cebulki tulipanów okazały się w tych warunkach prawdziwym kulinarnym przysmakiem i wielu ludzim pozwoliły przetrwać ten najtrudniejszy czas.
Goździki
Kwiaty piękne, chociaż nie mają wśród Polaków „dobrej prasy”, zwłaszcza wśród tych, którzy jeszcze pamiętają życie w PRL-u.
Goździki były nazywane kwiatami klasy pracującej, bo ówczesne władze hojnie obdarowywały nimi kobiety na 8 marca, czy nauczycieli z okazji ich święta, rozdawano je uczestnikom pochodów i świąt państwowych 1 maja i 22 lipca. Obowiązkowo to goździki właśnie ozdabiały stoły prezydialne rozmaitych zebrań partyjnych. Ich niezwykła wtedy popularność brała się z tego, że goździki, zwłaszcza czerwone, podobnie jak róże, kojarzono z lewicą i partiami o programie socjalistycznym. Nie bez znaczenia było również to, że kwiaty te były wyjątkowo wytrzymałe i stosunkowo tanie w uprawie przez cały rok w szklarniach.
Goździk
Ojczyzną tych kwiatów są południowe kraje śródziemnomorskie – Portugalia, Hiszpania, Grecja i tam czują się one najlepiej. W starożytnej Grecji goździki łączono z liśćmi laurowymi wyplatając z nich wieniec dla zwycięzcy zawodów igrzysk olimpijskich. Do tej pory udało się ogrodnikom wyhodować aż 270 różnych ich odmian.
Rewolucja goździków
W 1974 roku Portugalia borykała się z ogromnymi problemami społecznymi i politycznymi po czterdziestu latach prawicowej dyktatury Antonio Salazara, biedy oraz krwawych wojen kolonialnych prowadzonych w obronie dawnych posiadłości w Angoli i Mozambiku.
Młodzi oficerowie armii o poglądach lewicowych wezwali do buntu. 25 kwietnia 1974 roku na ulice Lizbony i Porto wyszło wojsko, spontanicznie poparte przez ludność. Symbolem rewolucji, która była właściwie bezkrwawa, nie licząc 4 przypadkowych ofiar, stały się goździki. Inicjatywa wyszła od Celeste Caeiro, prostej kobiety pracującej w lokalnej restauracji jako szatniarka, która w geście sympatii i solidarności wręczyła żołnierzom goździki, a oni włożyli kwiaty w lufy karabinów.
Portugalska Rewolucja Goździków, fot. travelblog.sopol-lublin.pl
Mitologia grecka miała kiedyś dla ludzi wielką wartość, bo w przystępny sposób objaśniała im skomplikowane kwestie powstania świata i kosmosu, pochodzenia bogów. Mity opowiadały też o tym, co było na wyciągniecie ręki, na przykład o kwiatach na łące i o pochodzeniu ich nazw. W mitologii greckiej mamy piękne opowieści o trzech takich kwiatach: hiacyncie, narcyzie i irysie, które zakwitały wraz z przyjściem wiosny. Kwiaty te dały też początek męskim imionom Jacek (które pochodzi od hiacynta), Narcyz (wiadomo) i Irydion oraz żeńskiemu imieniu Iryda (pochodzącym od irysa).
Hiacynt
Hiakintos był synem króla Sparty Amyklasa, pięknym młodzieńcem szykowanym do kariery politycznej po ojcu i wybrankiem bogów. Szczególnie jednego – Apollina, który się w nim zakochał. Kiedy Apollo pojawiał się na ziemi w ludzkiej postaci, spędzał z Hiakintosem dużo czasu na wspólnych ćwiczeniach sportowych, polowaniach, grze na kitarze i oczywiście na miłosnych, homoerotycznych zabawach. Urodziwym młodzieńcem zainteresował się także drugi bóg – Zefir, chcący zająć miejsce Apollina. Hiakintos odrzucił zaloty boga wiatru Zefira, który tym urażony postanowił się zemścić.
Aleksandr Kisieliow: Śmierć Hiacynta, fot. wikipedia
Kiedy Apollo i jego kochanek jak zwykle ćwiczyli rzut dyskiem, Zefir swoim podmuchem zmienił kierunek lotu ciężkiego przedmiotu i Hiakintos został trafiony w skroń dyskiem rzuconym przez Apollina. Na nic się zdały boskie moce uzdrawiania, jego kochanek stracił życie. Zrozpaczony Apollo nie chciał się rozstawać z pięknym nawet po śmierci ciałem Hiakintosa i zabrał je ze sobą na Olimp. Z krwi młodzieńca, która spadła na ziemię wyrósł piękny kwiat – hiacynt.
Hiacynt
W związku z tą mitologiczną opowieścią hiacynt był mocno kojarzony z kulturą i relacjami homoseksualnymi. Do niedawna w Europie i w USA związki erotyczne pary mężczyzn były prawnie zakazane i obyczajowo stygmatyzowane. Zaczęło się to zmieniać dopiero w latach 70-tych XX wieku. Jeżeli ktoś miał taką orientację seksualną i szukał partnera to wręczenie mu kwiatu hiacynta było zakodowaną, ale środowiskowo czytelną informacją – jestem gejem, czy ty też nim jesteś?
Zefir i Hiacynt, malowidło na attyckim kyliksie czerwonofigurowym, V wiek p.n.e.
fot. wikipedia
Związki homoseksualne nie były w Polsce karalne, nawet w mocno konserwatywnej i katolickiej II RP, ale źle widziane. Jeżeli ktoś chciał robić karierę a miał takie preferencje, nie powinien się tym chwalić i tzw. „coming out” nie wchodził w grę nawet w liberalnych środowiskach literacko-artystycznych.
W czasach PRL środowiska homoseksualne były inwigilowane przez SB. Szczególnie interesowano się kręgami opozycji politycznej i duchowieństwem, bo z obawy przed towarzyską kompromitacją wiele osób przyłapanych w „takich” sytuacjach szło na współpracę ze „służbami”. W latach 1985-87 SB i Milicja Obywatelska przeprowadziły słynną akcję pod kryptonimem „Hiacynt” polegającą na rejestracji w całej Polsce mężczyzn o orientacji homoseksualnej. Przeprowadzono z nimi rozmowy wyjaśniające, w trakcie których musieli podpisać oświadczenie, że są homoseksualistami, mają relacje intymne z innymi mężczyznami, ale w wieku powyżej 18 lat. Założono tym osobom 11 tysięcy tzw. „Różowych teczek”. Władze tłumaczyły się, że robią to z troski o homoseksualistów, bo obawiają się, że epidemia AIDS dziesiątkująca to środowisko na zachodzie Europy przeniesie się także do Polski.
Na kanwie tej historii powstał w 2021 roku film fabularny Piotra Domalewskiego pod wiele znaczącym tytułem „Hiacynt”.
Narcyz
Narcyz to według greckiego mitu kolejny piękny młodzieniec, któremu jednak uroda nie dała w życiu szczęścia. Był synem nimfy Liriope i bóstwa rzecznego Kefisosa. Rodzice usłyszeli od wieszcza Terezjasza przepowiednię, że ich syn Narcyz będzie żył tak długo, aż nie zobaczy własnego odbicia. Dlatego Narcyz był samotnikiem, stronił od ludzi, spędzał czas w lesie na polowaniach. Unikał też kontaktu z nimfami, nieświadomy tego, że jego uroda działa na nie zniewalająco. Był obojętny na ich zaloty i wyznawane uczucie miłości. Urażone nimfy poskarżyły się bogini Nemezis, która postanowiła go ukarać. Kiedy pewnego dnia wracał zmęczony z polowania i chcąc ugasić pragnienie nachylił się nad strumieniem, niespodziewanie zobaczył w tafli wody swoją twarz. To okazało się dla niego pułapką. Własne odbicie zafascynowało go na tyle, że zapadł w rodzaj odrętwienia, stuporu i zachwytu nad pięknem, które zobaczył. Nie przyjmował pokarmów ani napojów i w końcu umarł z tęsknoty. Na jego grobie wyrósł potem niezwykły kwiat, który nazwano jego imieniem – narcyz.
Narcyz
Co ciekawe ta opowieść ma odniesienia do życiowego doświadczenia ludzi obserwujących świat natury. Narcyzy nie lubią towarzystwa innych kwiatów na działce, czy później w wazonie i, produkując toksyczne związki, powodują szybkie więdnięcie innych kwiatów. W nazwie narcyza jest też zawarta cząstka „narko”, podobnie jak w słowie narkotyk, oznaczającym substancję, która wprowadza człowieka w dziwny stan odrętwienia, podobnego temu, w jakim się znalazł mitologiczny Narcyz.
Żonkile
Narcyze w żółtym kolorze są nazywane żonkilami i jako jedne z pierwszych kwiatów zakwitają u nas wczesną wiosną, często już pod koniec marca.
Żonkile stały się od niedawna symbolami pamięci o powstaniu w getcie warszawskim, które wybuchło 19 kwietnia 1943 roku. Wtedy to dopełnił się dramat mieszkańców tzw. „żydowskiej dzielnicy” w Warszawie. W nierównej walce zginęli prawie wszyscy przywódcy buntu. Jednym z nielicznych ocalonych był Marek Edelman, człowiek niezwykle odważny i, jak sam o sobie mówił, strażnik pamięci o tych, którzy zginęli. Co roku w rocznicę wybuchu powstania chodził samotnie pod Pomnik Bohaterów Getta na Umschlagplatz, aby złożyć tam wiązankę żonkili. Co ciekawe, dzień wcześniej ktoś przez całe lata anonimowo przesyłał mu te kwiaty do domu. Po śmierci Edelmana w 2009 roku żonkile pod pomnikiem składali w jego imieniu przyjaciele.
Żonkile
Od niedawna 19 kwietnia upamiętniany jest tak, jak 1 sierpnia czyli rocznica wybuchu powstania warszawskiego: wyją syreny i ludzie zatrzymują się na ulicach, aby tym razem oddać hołd poległym bohaterom powstania w getcie. Młodzi wolontariusze w sztafecie pamięci przypinają przechodniom na ulicach papierowe żonkile, aby w ten sposób dać świadectwo tego, że pamiętamy o polskich Żydach w Warszawie i o ich ostatniej walce.
Irys
W mitologii greckiej Irys to skrzydlata bogini, która podobnie jak Hermes przekazywała ludziom wolę bogów. Dzięki swoim skrzydłom szybko się przemieszczała, ale mogła też zejść z nieba na ziemię po siedmiobarwnej tęczy, którą rozpinała między niebem a ziemią, łącząc te dwa światy. Irys nazywano boginią tęczy, była sympatyczna i ludzie bardzo ją lubili, dlatego sporo jej wizerunków zachowało się na greckich wazach. Wygląda na nich trochę jak anioł z chrześcijańskich obrazów i ikon, bo pewnie artyści następnej epoki inspirowali się tymi przestawieniami.
Iris, malowidło na attyckim skyfosie czerwonofigurowym, V wiek p.n.e.,
fot. wikipedia
Według jednego z mitów była boginią-dziewicą. W innej opowieści jej partnerem był bóg wiatru – Zefir, ten sam, który przyczynił się do tragicznej śmierci Hiakintosa. Ze związku Iris i Zefira miał się narodzić Eros – bóg miłości i pożądania. Podobnie jak rodzice był bogiem uskrzydlonym.
Irys
W Polsce znamy właściwie tylko irysy w odcieniach koloru niebieskiego i fioletowego, ale w krajach śródziemnomorskich są one dostępne we wszystkich barwach tęczy i stąd też ich nazwa.
Możemy się zastanawiać nad tym, po co nam właściwie kwiaty? Tak samo jak my są częścią natury, ale tą piękniejszą. To ich uroda pozwala nam, ludziom łatwiej radzić sobie z okrucieństwem świata, w którym żyjemy. Są jak posłańcy z wiadomością ze świata lepszego, pełnego harmonii i spokoju, który podobno kiedyś istniał na ziemi – z rajskiego ogrodu.
Kwiaty to zamknięta opowieść o przemijaniu czasu, metafora ludzkiego życia, gdy na naszych oczach z pąków zamieniają się w dojrzały kwiat, cieszą nasze oczy, potem szybko więdną i usychają. Stąd tyle do nich odniesień w mitologii, religii, polityce i sztuce.
Właśnie zaczyna się wiosna, a wraz z nią jak co roku wróci nadzieja, że jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie wspaniale i że wciąż mamy na co czekać…
Marek Urban