Posiedzenie sejmu z 4 czerwca tego roku bez wątpienia przejdzie do historii polskiego parlamentaryzmu i to nie dlatego, że akurat na ten dzień przypadła kolejna rocznica wyborów 1989 roku. W trakcie debaty posłanka opozycji Barbara Nowacka została lekceważąco potraktowana przez Jarosława Kaczyńskiego i jego najbliższych doradców, którzy w trakcie jej wystąpienia odwrócili się do niej plecami i zaczęli ze sobą rozmawiać. Zwrócił im uwagę przedstawiciel Koalicji Obywatelskiej Borys Budka, na co w odpowiedzi usłyszał od Jarosława Kaczyńskiego, że takiej „chamskiej hołoty” jak posłowie opozycji, to jeszcze w sejmie nie było.
Wystąpienie Barbary Nowackiej w sejmie 4 czerwca. Słowa prezesa Jarosława Kaczyńskiego o „chamskiej hołocie” padają w 3 minucie filmu.
Źródło: rmf24.pl
Ta wypowiedź „prezesa wszystkich prezesów” uruchomiła istną lawinę wypowiedzi, protestów i sprostowań. Przez kilka dni był to najważniejszy temat w mediach. Opozycja poczuła się obrażona albo przynajmniej dużo o tym mówiła.
Przy okazji sejmowej awantury chciałbym Wam opowiedzieć, jak takie pyskówki kiedyś wyglądały i nadać temu zjawisku nieco szerszy, historyczny kontekst.
Jakkolwiek byś my nie oceniali działalności współczesnego polskiego sejmu, to w porównaniu z sejmami z czasów Rzeczpospolitej Obojga Narodów panuje tu wzorowy porządek . Sejmy szlacheckie były burzliwe, nie ustalano ścisłego regulaminu obrad, wystąpienia posłów były często nie na temat i trwały niemiłosiernie długo. Wielu posłów spóźniało się na obrady lub w ogóle się na nich nie pojawiało, a stałym problemem była obecność posłów mocno podpitych. Od połowy XVII wieku stosowanie liberum veto skutecznie blokowało obrady sejmu, do tego stopnia, że w ciągu ponad trzydziestu lat panowania króla Augusta III Wettyna (1733-63) odbył się z sukcesem tylko jeden sejm. Z diariuszy sejmowych wiemy, że posłowie bardzo często się nawzajem obrażali, grozili sobie i generalnie nie przebierali w słowach. Czy dla takiego szlachcica na dawnym sejmie nazwanie go „chamską hołotą” byłoby równie obraźliwe jak dla posłów obecnej opozycji? Skąd w ogóle wzięło się słowo hołota? Otóż szlachta, wbrew pielęgnowanemu mitowi o równości stanowej, była bardzo podzielona, przede wszystkim pod względem majątkowym.
Na samym szczycie znajdowała się magnateria, czyli zaledwie kilkanaście wielkich rodów, które dzierżyły ster władzy w Rzeczpospolitej. Ta grupa stanowiła raptem 0,5% całej szlachty (spośród 3 do 5 tysięcy osób). Niżej stała średnia szlachta, do której zaliczano właścicieli kilku folwarków, żyjąca w swoich dworkach i we względnym dobrobycie. Ta grupa stanowiła w XVI wieku około 40% szlachty (było to jakieś 50 tysięcy osób), ale po wojnach XVII wieku bardzo zbiedniała i skurczyła się do 19% stanu szlacheckiego. Zawsze najwięcej było szlachty biednej, tzw. zaściankowej, czy szaraczkowej, która często nie miała swoich chłopów pańszczyźnianych i sama musiała pracować na roli. Najniżej w hierarchii prestiżu stała szlachta – gołota, która poza herbem nie dysponowała żadnym majątkiem i stałym dochodem, dlatego nazywano ją gołotą. Aby zdobyć jakieś źródło utrzymania gołota szukała zajęcia na dworach magnatów, stąd – jak wtedy mówiono – ci ludzie „czepiali się pańskiej klamki”. Kiedy było to dla ich patrona wygodne, wszczynali awantury na sejmikach i je zrywali, na elekcjach głosowali za tym kandydatem, którego im magnat wskazał, stali po jego stronie w lokalnych konfliktach. Jednym słowem byli to jego ludzie, magnat się nimi opiekował w zamian za polityczne przysługi. Taką biedną szlachtę, zależną od wielkich panów, nazywano na Litwie i Ukrainie hołotą. Jej poziom wykształcenia i ogólnej kultury osobistej był co prawda żenująco niski, ale nazwanie wówczas posła na sejmie gołotą czy hołotą nie musiałoby wywołać jakiejś gwałtownej reakcji, bo w oficjalnej propagandzie mówiono o tym, że niezależnie od zamożności każdy szlachcic drugiemu szlachcicowi bratem. Inna sprawa, że na posłów na sejm wybierano szlachtę zamożną, tzw. posesjonatów i spotkanie tam kogoś, kogo zaliczano do gołoty, było praktycznie niemożliwe.
Dużo gorszą obelgą byłoby nazwanie szlachcica, a zwłaszcza posła chamem i nie chodziło tutaj wcale o to, że ktoś nie potrafi się kulturalnie zachować. Cham to był synonim chłopa pańszczyźnianego, całkowicie zależnego od szlachcica i z jego perspektywy pozbawionego honoru. Szlachcic nie mógłby np. pojedynkować się z chłopem.
Aby zrozumieć jak straszna była to obelga dla szlachcica, trzeba się odwołać do starotestamentowej opowieści o Noem i jego trzech synach – Semie, Chamie i Jafecie. Otóż któregoś dna Noe odurzył się winem i zasnął nagi. Zobaczył go w takim stanie jeden z jego synów – Cham i opowiedział o tym pozostałym braciom, naśmiewając się przy tym ze swojego ojca. Noe po przebudzeniu, upokorzony tym, co się stało, przeklął Chama i jego syna Kanaana, skazując ich na wieczną służbę u Sema i Jafeta. W tradycji Rzeczpospolitej szlachta wywodziła się od Jafeta, żydzi od Sema, a chłopi od Chama, co miało tłumaczyć dlaczego chłopi byli podlegli swoim panom i mieli im służyć. Dodatkowo szlachta wzmacniała ten przekaz opowieścią o tym, że w starożytności dzielni Sarmaci napadli na Słowian zamieszkujących te ziemie i ich podbili. Szlachta wywodziła swoje pochodzenie od Sarmatów, a w chłopach widziała potomków podbitych Słowian. Chłopi stanowili w Rzeczpospolitej ok. 75% ówczesnego społeczeństwa. W tak dużej grupie były jednostki bardzo zdolne i ambitne, które szukały awansu społecznego i poprawy swojego losu. Poprzez służbę wojskową, mariaże, łaskawość swoich panów udawało się niektórym z nich zdobyć tytuł szlachecki. Oczywiście było to niezgodne z prawem i stara szlachta bardzo się temu sprzeciwiała.
Jedną z najciekawszych ksiąg opisujących takie plebejskie kariery była „Liber Chamorum”, czyli „Księga Chamów” autorstwa Waleriana Nekanda Trepki (1584-1640 r.) Wyśledził on i opisał ok. 2 tysięcy takich przypadków, gdy ktoś nie urodził się szlachcicem, tylko się za niego podawał. Księga ukazała się drukiem dopiero w 1963 roku, gdyż wcześniej potomkowie tych, którzy się w Liber Chamorum znaleźli, grozili drukarzom procesami.
Tak więc szlachcic, który usłyszał zarzut, że jest chamem mógł bronić swojego dobrego imienia, oddając sprawę do sądu i zaczynając proces o „naganę szlachectwa”. Jednak łatwiej i szybciej było wyzwać takiego oszczercę na pojedynek, bo „taka zniewaga krwi wymaga”.
Panowie szlachta na sejmikach i sejmach używali całego katalogu siarczystych obelg i wyzwisk, które dla współczesnego Polaka są mało zrozumiałe. Można więc było o kimś powiedzieć, że jest szelmą i hultajem – czyli cwaniakiem, łobuzem i pijakiem. W języku niemieckim słowo schelm, od którego pochodzi szelma to właśnie znaczy. Hultajami nazywano kiedyś wędrujących chłopów, najemników, często zmieniających miejsce zamieszkania. W opinii osiadłych chłopów, komuś takiemu nie można było ufać, bo „hulali” po świecie jak wiatr, prowadzili „hulaszcze”, rozpustne życie.
Właściwie w każdym języku te najbardziej dosadne przekleństwa łączą się ze sferą seksu. Ciężką obelgą było nazwanie szlachcica kiepem, bo tak określano wtedy męskie lub żeńskie organy płciowe. Była tu zarazem sugestia, że dany mężczyzna jest zniewieściały i bezwolny. Od tego słowa wziął się późniejszy przymiotnik kiepski oraz tytuł bardzo popularnego serialu telewizyjnego „Świat według Kiepskich”.
Na koniec zajmę się słowem, z którym wielu Polaków ma problem ortograficzny, bo nie wie, czy pisać je przez „ch” czy samo „h”. Otóż w staropolskim sejmie używano i tego wyzwiska w wersji dłuższej „ty chujcu”, jak i krótszej „ty chuju”.
Mamy przynajmniej dwa wyjaśnienia znaczenia tego słowa. „Chujcem” (od przymiotnika chudy) nazywano samca świni – knura, który służył do rozpłodu i był zwykle chudszy od wieprza wykastrowanego, hodowanego dla mięsa. Stwierdzenie „nie ma chuja we wsi” na początku nie było wulgaryzmem ani nie miało podtekstu seksualnego, a jedynie opisaniem problemu, który trzeba było jakoś rozwiązać, bo inaczej maciory nie miałyby młodych.
Przy tej okazji nie mogę sobie odmówić przywołania pewnej sceny z kultowego filmu Marka Koterskiego „Dzień świra”, gdy nasz bohater Adaś Miauczyński podciąga do góry kaptur na plecach syna, komentując to w następujący sposób: „musisz przyznać, że jak tatuś zrobi dzióbek, to nie ma chuja we wsi”.
Fragment filmu „Dzień świra” Marka Koterskiego
źródło: YouTube
Inne możliwe wyjaśnienie słowa „chuj” to, zdaniem językoznawców, powiązanie go ze starosłowiańskim słowem: „choj”, znaczącym tyle co: stojący prosto. Stąd już bliskie pokrewieństwo ze słowami: choinka, chojak czy chojrak.
Czy obrzucanie przeciwników politycznych obelgami ma w ogóle jakiś sens? Na pewno ci, którzy obrażają innych, robią to, bo mogą, a to zawsze daje poczucie osobistej i politycznej siły. Z drugiej strony wszystkie te dobrze znane frazy: „komuniści i złodzieje”, „drugi sort”, „zdradzieckie mordy”, czy w końcu „chamska hołota” szybko przerobiono na memy, nadruki na koszulkach, filmiki na Fb, co zmobilizowało zwolenników opozycji do działania. Chyba, że chodzi tutaj o coś więcej niż tylko odreagowanie stresu i wyrzucenie z siebie nadmiaru złej energii. W ostatnim numerze tygodnika „Polityka” (nr 24, 2020) znalazłem dla tej sytuacji ciekawy komentarz redaktora naczelnego Jerzego Baczyńskiego, który pisze tak: „(…) prezes, a za nim jego dworzanie od dawna, na każdym kroku okazują opozycji lekceważenie przechodzące w pogardę. (…) Inna sprawa, że coraz częściej ta pogarda przybiera formę „pańskości”, sięga mocno osadzonych w polskim obyczaju wzorców folwarcznych, relacji właściciela i fornali, panów i chamów. Do roli chamów jest spychana en bloc cała opozycja, a jej wyborcy staja się jakąś „czernią”, podklasą, niezasługującą na szacunek czy podmiotowe traktowanie. Elita PIS co chwila przybiera neoszlacheckie pozy, wynikające chyba z przekonania, że jest tylko jedna partia wprost zakorzeniona w historii, religii, duchu narodu, a więc ma ona – wyrastające ponad demokratyczny mandat – naturalne pańskie prawo „panowania” (niezłym określeniem tej specyficznej ideologii jest „lepsizm”).”
Czy to tylko gorzkie słowa sfrustrowanego inteligenta, czy też celna diagnoza? Zobaczymy. Tymczasem za kilka dni wybory prezydenckie. Czas najwyższy, chodźcie z nami!!!
Marek Urban