Nauka z Marką

Kursy i korepetycje od 1992 roku. 14 tysięcy uczniów.

Historia Polski z perspektywy pudełka zapałek

Historia Polski z perspektywy pudełka zapałek

Czy pamiętacie, kiedy ostatnio kupowaliście zapałki? Zakładam, że nie bardzo, bo to nie jest dzisiaj produkt pierwszej potrzeby. Od dawna radzimy sobie całkiem dobrze bez nich, mamy bardziej poręczne zapalniczki, a w sprzętach kuchennych producenci już od dawna montują na stałe elektryczne zapalarki.

Ten spadek popytu na tradycyjne zapałki doprowadził w konsekwencji do zamknięcia w 2021 roku ostatniej w Polsce fabryki zapałek w Czechowicach- Dziedzicach. To, co obecnie kupujemy w sklepach, pochodzi z importu. Na naszych oczach skończyła się więc pewna epoka i uległa likwidacji duża gałąź przemysłu. Czy można z perspektywy tak prozaicznego produktu jak pudełko zapałek pokazać, jakie zmiany polityczne i obyczajowe zachodziły w naszym kraju na przestrzeni ostatnich 200 lat? Historia, którą opowiem, może Was zaskoczyć swoją intensywnością, bo w tle będą wielkie pieniądze, ostra walka polityczna i afery korupcyjne, od których upada rządy.

Zapałki w XIX wieku – symbol nowoczesności i zmian cywilizacyjnych nowych czasów

Pierwsza fabryka zapałek na ziemiach polskich powstaje w Warszawie w 1828 roku, czyli na dwa lata przed wybuchem powstania listopadowego, a założył ją Edward Wasiański. Produkuje w niej dwa rodzaje zapałek, tzn. maczane i pocierane. Pierwszy rodzaj zapałek okazuje się dosyć kłopotliwy w użyciu, gdyż patyczki nasączone chloranem potasu należało najpierw włożyć do szklanego naczynia z kwasem siarkowym, a dopiero po ich wyjęciu z tego naczynia następował zapłon zapałki. Ponadto takie „maczanie” zapałki było drogie i dosyć niebezpieczne w użyciu.

Zresztą zapałki pocierane o szorstką powierzchnię także miały na początku wiele wad, gdyż użyty w nich biały fosfor jako materiał palny był mocno toksyczny. Problem ten udało się w 1855 roku rozwiązać szwedzkiemu producentowi zapałek Johanowi Lundströmowi, który jako materiału palnego w łebku zapałki użył bezpiecznego dla użytkowników czerwonego fosforu. Swoje zapałki pakował do opatrzonych etykietą małych pudełek z wysuwaną szufladką i tym samym ustanowił standardy tego produktu obowiązujące do dnia dzisiejszego.

Dla producentów zapałek zaczął się okres prosperity. Zapotrzebowanie na zapałki w II połowie XIX wieku bardzo szybko rośnie z kilku powodów. Polski wynalazca i naukowiec Ignacy Łukasiewicz w 1853 roku buduje prototyp lampy naftowej, udoskonalonej 10 lat później. Do zapalania knota w takiej lampie bardzo przydawały się teraz już bezpieczne w użyciu zapałki. Na kolejne sto lat to właśnie lampy naftowe stały się w mieszkaniach podstawowym źródłem światła, gdyż np. pełna elektryfikacja polskiej wsi zakończyła się dopiero w latach 60-tych XX wieku.

Wiek XIX to okres gwałtownego wzrostu liczby palaczy tytoniu w różnej jego postaci. Sprzyjały temu kolejne zawieruchy wojenne w Europie. W trakcie wojen napoleońskich żołnierze francuscy, a wraz z nimi i polscy, wkroczyli w 1808 roku do Hiszpanii. Wielu z nich po raz pierwszy poznało tam smak produkowanych głównie w Sewilli cygar i uległo temu nałogowi. Zwyczaj palenia cygar przejęli później cywile, głównie z klasy wyższej, bo cygara były drogie. Papierosy okazały się tańszą wersją cygar wymyśloną najprawdopodobniej przez rosyjskich żołnierzy podczas Wojny Krymskiej (1853-56). Ponieważ żołnierzy nie było stać na drogie „oficerskie cygara”, zaczęli oni drobno krojony tytoń zawijać w liście i tak go palić. Potem ten produkt, jeszcze prymitywny w formie, wzięli w swoje ręce Amerykanie i go udoskonalili, zamieniając liście na odpowiednie bibułki i wprowadzając produkcję maszynową. Resztę zrobili sprytni marketingowcy na przełomie XIX/XX wieku i wkrótce papierosy stały się produktem masowej konsumpcji na całym świecie oraz źródłem wielkich zysków dla powstających koncernów tytoniowych.

Palacze – bo na początku byli to głównie mężczyźni – zaciągali się dymem nie tylko z cygar, papierosów, ale także z fajek nabijanych tytoniem lub popularnym w XIX wieku opium. Niezbędnym wyposażeniem palacza stawały się więc zapałki, których produkowano z roku na rok coraz więcej.

No dobrze, ale jak ludzie radzili sobie zanim w 1805 roku francuski chemik J.Ch. Chanel wymyślił pierwsze europejskie zapałki? Otóż przez kilka tysiącleci proces rozpalania ognia prawie się nie zmieniał. Zestaw ogniowy” obejmował trzy elementy: krzesiwo, krzesak i hubkę. Należało uderzać przedmiotem wykonanym z żelaza lub stali w krzemienny kamień w taki sposób, aby iskry spadały na kawałek hubki, która ulegała zapłonowi, a wtedy dorzucano do niej nieco suchego drewna lub kawałki węgla. Umiejętność rozniecania ognia jest stara jak świat, ale nadal może się przydać w trakcie wyprawy turystycznej w góry, gdy nie mamy ze sobą zapałek lub też nam one zamokną. W dawnych wiekach każdy wędrowiec czy pielgrzym miał ze sobą woreczek z solą, bo była droga i w karczmie mógł na niej sporo zaoszczędz oraz woreczek z zestawem do krzesania ognia.


Krzesiwo i krzesak, fot. allegro.pl

Zapałki w II RP – towar specjalnego znaczenia

Przed wybuchem I wojny światowej na obszarze dawnych ziem polskich działało około stu fabryk zapałek, więc była to branża świetnie prosperująca. W 1918 roku Polska powróciła na mapę Europy, co było powodem do dumy i wielkiej nadziei jej mieszkańców na przyszłość. Jednak kraj był bardzo zniszczony w wyniku działań wojennych i po latach zaborów po prostu biedny.

Przez pierwsze 5 lat większość budżetu przeznaczała Polska na utrzymanie prawie miliona żołnierzy, bo trwały wojny o granice z prawie wszystkimi sąsiadami. Wpływy z podatków nie pokrywały ogromnych wydatków państwa, a różnicę w budżecie uzupełniano poprzez druk tzw. „pustego pieniądza”. W konsekwencji poziom inflacji w 1923 roku osiągnął monstrualne rozmiary 3600% rocznie. Dla przypomnienia w 2022 roku mieliśmy wskaźnik inflacji na poziomie 17% i podniosło się w kraju larum, że sytuacja jest nie do wytrzymania. W 1923 roku ceny towarów wręcz galopowały, w realiach hiperinflacji oczywiście rosły też płace, ale w tempie dużo wolniejszym. Robotnicy otrzymywali wypłaty nie raz w miesiącu, jak obecnie, ale codziennie i to dwukrotnie: rano i wieczorem, bo ceny towarów potrafiły w ciągu dnia skoczyć o 100%.

W końcu doszło do masowych protestów robotników. Najbardziej dramatyczne wydarzenie miały miejsce 6 listopada tego roku w Krakowie. Na ulicach miasta między manifestantami a wojskiem i policją doszło do regularnej bitwy. Budowano barykady, wojsko szarżowało na robotników. Demonstranci rozbroili wielu żołnierzy nieprzygotowanych do tłumienia manifestacji i robili potem użytek ze zdobytej broni. Ulice Krakowa dosłownie spłynęły krwią ludzi i zwierząt, bo w zamieszkach zginęło też 37 koni, które w trakcie szarży kawalerii na śliskim bruku przewracały się, łamiąc nogi i trzeba je było potem dobić. Życie traciło 18 cywilów i 14 żołnierzy, a kilkaset osób było rannych. Kilka tygodni później rząd Wincentego Witosa podał się do dymisji. W jego miejsce powstał ponadpartyjny rząd Władysława Grabskiego, którego głównym zadaniem było przeprowadzenie reformy walutowej i opanowanie inflacji.


Zamieszki w Krakowie w 1923 roku, fot.wordpress.com

Grabski – podobnie jak później Leszek Balcerowicz – osiągnął zamierzony cel uzdrowienia finansów publicznych, ale odchodził z urzędu w atmosferze oskarżeń, pomówień i gróźb ze strony opozycji. Bo oba te pakiety reform z lat 1924-25 oraz 1989-1991 co prawda likwidowały hiperinflację i dawały gospodarce silny pieniądz, ale ceną była dekoniunktura i gwałtowny wzrost bezrobocia. Dodatkowo Władysław Grabski ściągał z rynku wewnętrznego pieniądze od ludności poprzez rozbudowane monopole państwowe nakładane na handel spirytusem, tytoniem, solą, cukrem i zapałkami właśnie.


Władysław Grabski, premier w latach 1924-1925, fot. wikipedia

W pierwszych latach historii RP właściwie żaden liczący się bank na świecie nie chciał nowemu państwu będącemu w tarapatach pożyczyć pieniędzy. Jeden z ministrów skarbu, Jan Kanty Steczkowski, w desperacji był gotowy zaproponować wierzycielom pod zastaw zgodę na wyręb Puszczy Białowieskiej lub dzierżawę ropy naftowej koło Drohobycza. Bez rezultatu. W końcu Anglicy zaproponowali kredyt, ale powiązany z warunkami politycznymi, m.in. przyjęciem przez Polskę kurateli Ligi Narodów i obecnością brytyjskich doradców dokooptowanych do kluczowych ministerstw oraz obcięciem wydatków na wojsko. Rząd te warunki uznał za nie do przyjęcia. I wtedy ze swoją propozycją kredytu zgłosił się szwedzki potentat przemysłu zapałczanego – Ivar Kreuger. Warunki, na jakich podpisano z nim umowę kredytową, jedni nazywali smutną koniecznością, inni wprost „aferą zapałczaną”. Grabski najpierw bowiem w 1925 roku wprowadził państwowy monopol na produkcję zapałek i handel nimi, a następnie wydzierżawił go koncernowi Kreugera. Zarzuty wobec tej transakcji były takie, że kwota pożyczki była stosunkowo niewielka – 6 mln dolarów – w stosunku do tego, co szwedzki koncern uzyskiwał w zamian. Zyski netto miału być wprawdzie dzielone po 50% między budżet państwa polskiego i firmę Kreugera, ale Szwedzi pozycję „koszty własne” mogli traktować dosyć swobodnie, ukrywając tam swoje zyski. Główny negocjator ze strony polskiego rządu Marian Godlewski był oskarżany w sejmie przez opozycję o to, że wziął wielką łapówkę od szwedzkiego koncernu, co było zresztą bardzo prawdopodobne. Jednak zmarł wkrótce w niejasnych okolicznościach i nikt nie poniósł konsekwencji podpisania umowy na niekorzystnych dla polskiego państwa warunkach. Złość opozycji skierowała się więc w stronę premiera Grabskiego i afera zapałczana przyspieszyła jego dymisję 14 listopada 1925 roku.

 


Ivar Kreuger, szwedzki przedsiębiorca, fot. wikipedia

Umowę z koncernem Kreugera renegocjowano w 1929 roku. Tym razem pożyczka była zdecydowanie wyższa, bo opiewała na 32 mln dolarów i była nieco tylko korzystniejsza w niektórych zapisach dla polskiego budżetu. Niestety państwo zgodziło się przerzucić na konsumentów koszty całej operacji. Od 1930 roku cena pudełka zapałek miała wzrosnąć z 7 do 10 groszy, a ilość zapałek w pudełku zmniejszyła się z 60 do 48 sztuk. Kalkulacja zakładała, że zyskiem budżet podzieli się ze szwedzkim koncernem, ale właśnie zaczął się wielki kryzys w gospodarce światowej, który potrwa w Polsce aż do 1935 roku. Cena 10 groszy za pudełko zapałek wydaje się obecnie niewielka, ale trzeba pamiętać, że to w przeliczeniu na obecne ceny koszt 1 złotego. Jednak siła nabywcza ludności w latach 30-tych XX wieku w II RP była co najmniej czterokrotnie mniejsza niż obecnie. Dla przykładu dniówka pracownika najemnego na wsi wynosiła 1,7 złotego, czyli około 20 obecnych złotych. To mniej niż wynosi dziś ustawowa stawka za godzinę pracy w naszym kraju, czyli 24 złote.

W efekcie dramatycznie w latach 30-tych spadła ilość kupowanych zapałek, a więc i dochody z tego tytułu do budżetu państwa. W 1930 roku w Polsce zużywano prawie 44 miliardy zapałek, a w 1933 roku już tylko 22,8 miliarda. Budżet II RP tracił, natomiast koncern Krugera pomimo spadku sprzedaży cały czas miał wielkie zyski. W ciągu 14 lat (1925-1939) wydał w Polsce szacunkowo 33,6 mln złotych a zarobił 220 mln złotych, wykorzystując zarówno trudną sytuację finansową polskiego państwa pilnie potrzebującego kredytów, jak i niekompetencję i korupcję polskich urzędników ministerialnych. Sam Ivar Kreuger, jeden z najbogatszych przedsiębiorców w Europie źle jednak zainwestował swoje pieniądze na giełdzie w Nowym Jorku i krach 1929 roku zachwiał jego imperium obejmującym 200 różnych firm. W 1932 roku znaleziono go martwego w pokoju hotelowym. Popełnił samobójstwo.

Wielki kryzys gospodarczy w latach 1930-1935 szczególnie dotknął mieszkańców wsi. Chłopi kupowali w sklepach tylko niezbędne produkty, których nie byli w stanie wytworzyć we własnym gospodarstwie, tzn. naftę do lampy, sól i zapałki. To z tamtego okresu pochodzi powiedzenie, że ktoś „wpadł jak po ogień”, czyli tylko zamienił kilka słów z gospodarzami i pobiegł dalej. Często bowiem gospodynie na wsi pożyczały sobie żarzący się węgielek czy kawałek drewna, od którego można było rozpalić ogień w piecu bez konieczności marnowania cennej zapałki. Biedę tamtego czasu symbolizowało też inne powiedzenie, że trzeba było z konieczności dzielić jedną zapałkę na czworo. Faktycznie tak robiono, z tym że raczej dzielono zapałkę na dwie części, a nie na cztery bo aż tak gruba nie była.

W 1937 roku tym razem chłopi masowo zaprotestowali przeciwko biedzie ale też przeciw łamaniu przez sanacyjną władzę praw obywatelskich i prześladowaniom opozycji. Stronnictwo Ludowe – największa chłopska partia – wezwała do strajku chłopskiego w dniach 15-25 sierpnia. Chłopi mieli wstrzymać się od dostaw żywności do miast i blokować drogi dojazdowe. W manifestacjach wzięło udział około 2 milionów chłopów, w tym mój ojciec, który miał wtedy 22 lata i mieszkał we wsi Bujne, niedaleko Nowego Sącza.

 

Pochód ludowców z Sieniawy do Jarosławia podczas Wielkiego Strajku Chłopskiego w sierpniu 1937 roku,
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Tato był trzynastym, najmłodszym dzieckiem w niezbyt zamożnej chłopskiej rodzinie. Raczej nie miał co liczyć na jakiś rodzinny dział ziemi dla siebie, a pracy poza wsią nie mógł znaleźć, bo było wielkie bezrobocie. Jako szesnastolatek radził sobie, jak umiał i zaczął pędzić bimber na sprzedaż, łamiąc tym samym państwowy monopol spirytusowy. Jego konkurent złożył na niego donos i policja go aresztowała. Jako małoletni na prawie rok trafił do więzienia.

Kiedy zaczął się strajk chłopski, wraz z kolegami poszedł blokować drogę wjazdową w pobliskim mieście Zakliczynie. Przeciwko demonstrantom wysłano policję konną i specjalne oddziały do rozpraszania manifestacji ulicznych. Tato był młody, silny, lubił się bić i potrafił to robić. Na tyle zalazł za skórę policjantom, że jeszcze po rozproszeniu tłumu gonili go kilka kilometrów przez las. Nie dał się złapać, znał dobrze okolicę, ale w trakcie tej dramatycznej ucieczki zgubił jeden but. Ponieważ w domu nie miał innej pary butów, długo to wspominał jako traumatyczne doświadczenie. W trakcie chłopskich manifestacji w 1937 roku zginęły co najmniej 44 osoby, kilkaset było rannych, a niemal 5 tysięcy osób aresztowano i poddano często brutalnym przesłuchaniom. Policja cały czas szukała uczestników strajku, także mojego taty. Szczęśliwie dla niego we wrześniu tego roku dostał powołanie do wojska. Trafił do 5 Pułku Strzelców Konnych w Dębicy. Tam spędził kolejne dwa lata i ze swoim pułkiem kawalerii zamiast do cywila wymaszerował we wrześniu 1939 roku na wojnę.

PRL – zapałki dla ludu, propaganda dla władzy

W czasach PRL-u władza ludowa zachowała oczywiście monopol na produkcję i sprzedaż zapałek, ale wyraźnie zysk finansowy nie był głównym celem tej działalności. Wręcz przeciwnie, cena paczki zapałek była na tyle niska, że sprzedawczynie w sklepie – sam to pamiętam – kiedy nie miały drobnych, żeby wydać „resztę”, pytały: a mogę dorzucić zapałki?

Można wręcz powiedzieć, że o ile w czasach międzywojennych cena zapałek była sztucznie zawyżana, to w PRL raczej niedoszacowana. Pewnie był w tym jakiś zabieg psychologiczny wobec społeczeństwa – zobaczcie, jeszcze niedawno nie było was za sanacji stać na zapałki i musieliście jedną zapałkę dzielić na czworo, a teraz proszę, kiedy my rządzimy, możecie kupić zapałek, ile chcecie. Oczywiście, pamiętam też żarcik z tamtego czasu, że właśnie kiedyś trzeba było dzielić zapałkę na czworo, a w PRL zapala się co czwarta…


Przykłady etykiet zapałczanych, fot. muzeum-filumenistyczne.pl

Władza ludowa może nie zarabiała wiele na produkcji zapałek, ale liczyła na inne korzyści. Tuż po wojnie nadal około 25% ludzi to byli analfabeci, niewiele osób miało dostęp do radia, a telewizja była jeszcze w powijakach. Zapałki natomiast musiały być w każdym domu.

Etykiety zapałek traktowano jako ważny pas transmisyjny łączący władzę ze społeczeństwem. Ich projektowanie i wykonanie zlecano bardzo dobrym grafikom i wiele z nich, podobnie jak znaczki pocztowe z tamtych czasów, to małe dzieła sztuki. Poprzez zapałczane etykiety wzywano do udziału w ważnych akcjach społecznych, np. zbieraniu stonki zrzucanej na pola przez amerykańskich imperialistów, a w spokojniejszych czasach do zbierania makulatury i złomu. Jedno z takich haseł: „Dziecko plus zapałki równa się pożar”, było potem źródłem wielu żartów i powiedzonek.

III RP – krach branży zapałczanej po 1989 roku i wspomnienia pięknej przeszłości

W 1989 roku w nowy ustrój gospodarki kapitalistycznej wkraczały 4 całkiem dobrze funkcjonujące fabryki zapałek rozsiane po Polsce: w Częstochowie, Czechowicach-Dziedzicach, Bystrzycy Kłodzkiej i Sianowie. Dziś, po 30 latach, już żadna z nich nie działa. Przemysł zapałczany w Polsce, ale też w innych państwach naszego regionu nie przeżył zderzenia z procesami globalizacji. Na rynku pojawiły się tysiące tanich, jednorazowych zapalniczek z Chin, które wypierały krajowe zapałki. Swoją drogą w II RP państwo polskie w trosce o ochronę monopolu zapałczanego nakładało na importowane zapalniczki wysoką akcyzę. Teraz takiej tarczy ochronnej dla rodzimej zapałczanej produkcji nie było. Dodatkowo po 1989 roku gwałtownie zmniejszyło się zapotrzebowanie na zapałki, bo bogacenie się społeczeństwa powodowało, że zaczęły znikać z domów piece kaflowe i kuchenki węglowe na rzecz urządzeń elektrycznych, mających zainstalowane przez producenta zapalarki. Nie bez znaczenia było i to, że po 1989 roku w bardzo widoczny sposób zmniejszyła się w Polsce liczba osób palących papierosy, a więc i zapotrzebowanie na zapałki. W konsekwencji tych wszystkich zmian cywilizacyjnych i obyczajowych w 2019 roku przeciętny Polak zużył rocznie tylko 28 zapałek, a w 1930 roku było to aż 1111 sztuk.

Na rynku pozostały więc importowane zapałki,ównie z Chin. Swoją drogą to taki chichot historii, bo przecież zapałki wymyślili w VI wieku właśnie Chińczycy, ale ten ich wynalazek nie był szerzej znany na świecie, aż do XIX wieku. Po potężnym kiedyś przemyśle zapałczanym w Polsce pozostały bardzo ciekawe miejsca do odwiedzenia – muzea gromadzące albo maszyny produkcyjne, jak w Częstochowie, albo bardzo ciekawe etykiety zapałczane – w Bystrzycy Kłodzkiej. Warto tam zajrzeć w czasie letnich wyjazdów, bo to takie miejsca nieoczywiste, po których oprowadzają prawdziwi pasjonaci historii.

Marek Urban