Nauka z Marką

Kursy i korepetycje od 1992 roku. 14 tysięcy uczniów.

Hazardzista. O najbogatszym Polaku w historii

Hazardzista. O najbogatszym Polaku w historii

Kogo możemy uznać za najbogatszego Polaka? Może kogoś spośród kresowych magnatów z rodziny Zamoyskich, Potockich, Koniecpolskich czy Radziwiłłów? Z pewnością byli to ludzie bardzo bogaci, żyjący w luksusie w swoich wspaniałych pałacach. Jednak nawet mając wielkie majątki ziemskie, obsługiwane przez tysiące chłopów pańszczyźnianych, zwykle narzekali na brak gotówki. Rolnictwo było w tamtych czasach mało efektywne, zysk niepewny, bo na przeszkodzie stały zarazy, pomory bydła i przemarsze wojsk niszczących w czasie wojny zbiory i całe wsie.

Ci naprawdę bogaci magnaci w Rzeczpospolitej podkreślali swój status społeczny i zamożność poprzez wystawną konsumpcję. Magnat musiał wręcz epatować bogactwem, otaczał się więc liczną służbą ubraną w liberie, nosił drogie stroje, mi sforę psów myśliwskich i zapraszał brać szlachecką na wystawne uczty. Kto miał najbardziej okazały pałac i ostentacyjnie nie liczył się z pieniędzmi, tego uważano za najbogatszego w Rzeczpospolitej.

Teraz jest w tej kwestii dużo łatwiej. Od wielu lat tygodnik „Wprost” prezentuje listę 100 najbogatszych Polaków. W 2023 roku na pierwszym miejscu znalazł się tam Tomasz Biernacki z majątkiem wycenionym na 24 miliardy złotych. To bardzo tajemniczy biznesmen, który nigdy nie udzielił żadnego wywiadu, pilnie chroni swoją prywatność na tyle, że nawet nie wiadomo, jak obecnie wygląda. Wzbogacił się, tworząc od podstaw sieć sklepów Dino – 700 niewielkich supermarketów rozsianych po całej Polsce w mniejszych miejscowościach.

Na drugim miejscu znalazł się Michał Sołowow, współwłaściciel firmy Cersanit z branży ceramiki łazienkowej i Barlinek, firmy znanej w całym kraju z produkcji desek podłogowych. W prywatnym czasie Michał Sołowiow ściga się w rajdach samochodowych, odnosząc tam spore sukcesy. Jego majątek sięga 13 miliardów złotych.

Trzecie miejsce na tej liście zajmuje Jerzy Starak, właściciel Polpharmy produkującej leki, z majątkiem wysokości 9,5 miliarda złotych. Dla porównania przypomnę, że na 89 znalazło się małżeństwo Lewandowskich, najsłynniejszego polskiego piłkarza Roberta i jego żony Anny. Majątek jakim dysponują wynosi 625 miliony złotych. Gdyby zliczyć wszystko, co jest w posiadaniu 100 najbogatszych Polaków, wyszłaby niebotyczna kwota 231 miliardów złotych! To pieniądze, jakich ci ludzie dorabiali się w większości przez ostatnie 30 lat, wraz z budową u nas gospodarki kapitalistycznej.

Żył jednak kiedyś Polak, który sam zgromadził majątek porównywalny z tym, co ma obecnie 100 polskich bogaczy i co więcej, dokonał tego zaledwie w 10 lat. Był niezwykle utalentowanych przedsiębiorcą, bankowcem i spekulantem finansowym, grającym ryzykownie o najwyższe stawki, hazardzistą, któremu los bardzo długo sprzyjał. Szczęście w interesach miał takie, że porównywano go do mitycznego króla Midasa, ponieważ wszelkie jego inwestycje dawały akcjonariuszom ogromne zyski.

Nazywał się Karol Jaroszyński i jeżeli nigdy o nim nie słyszeliście, to nic w tym dziwnego wielu osobom bardzo zależało na tym, aby tak właśnie się stało.

Urodził się w 1878 roku w jednej z bogatszych polskich rodzin ziemiańskich na Ukrainie. Miał sześcioro rodzeństwa trzech braci i trzy siostry, on był najmłodszy w rodzinie. Jego ojciec Józef Jaroszyński inwestował w cukrownie na Podolu, w okolicach Winnicy, co dawało wtedy zyski wielokrotnie większe niż tradycyjna uprawa zbóż. Rodzina Jaroszyńskich uchodziła za lojalną wobec cara, a Józef, ojciec Karola miał na tyle dobre kontakty z władzami rosyjskimi, że pozwalano mu kupować ziemię z majątków rekwirowanych osobom zaangażowanym w powstanie styczniowe. Podobno kupował te ziemie, korzystając z każdej nadarzającej się okazji, ale tłumacząc swe działania tym, że lepiej, aby pozostała ona w polskich rękach, niżby przeszła w posiadanie Rosjan czy Żydów.

Tak czy inaczej Jaroszyńscy w II połowie XIX wieku bardzo się wzbogacili i ich najmłodszy syn Karol, gdyby tylko tego chciał, mógł się uczyć na najlepszych uniwersytetach w Rosji, czy Europie. W ogóle go to jednak nie interesowało. Uczył się w gimnazjum, ale go nie skończył, a swoją edukację uzupełnił potem w szkole handlowej.

Do 31 roku życia Karol sprawiał wrażenie dosyć beztroskiego młodzieńca z bogatej rodziny, który chce pełnymi garściami korzystać z życia i swojej pozycji społecznej. Grał w karty, romansował, zaciągał długi już na takie sumy, że jego starsi bracia przejęli kuratelę nad jego udziałami w rodzinnym majątku. Bracia zdawali sobie sprawę z tego, że mają do czynienia z nałogowym hazardzistą, który co roku musi odwiedzić kasyno w Monte Carlo, aby spotkać tam podobnych sobie hulaków i utracjuszy z arystokratycznej Europy. Ci, którym szczęście po raz kolejny nie dopisało, a nie mieli już skąd pożyczyć pieniędzy, aby się odegrać, często wybierali wyjście honorowe – samobójczy strzał z pistoletu. On wierzył jednak w swoją szczęśliwą gwiazdę i się nie pomylił. W 1909 roku zdarzyło się coś, co nie miało prawa się wydarzyć. W kasynie w Monte Carlo Jaroszyński rozbił bank podczas gry w ruletkę i wygrywając astronomiczną kwotę 1 miliona rubli, co dawało w przeliczeniu 774 kilogramy złota lub 150 milionów obecnych złotych. Nikt ani wcześniej, ani później nie powtórzył w Monte Carlo jego wyczynu i przy tym nikt nie stawiał mu zarzutu o nieczyste metody gry. To ważne, bo 40 lat wcześniej pewien angielski inżynier Joseph Jagger, z rodziny późniejszego słynnego gitarzysty Micka Jaggera, wygrał podobna kwotę, ale właściciele kasyna zarzucali mu, że różnymi sposobami pomagał swojemu szczęściu. W tym przypadku nie było jednak żadnych zastrzeżeń. To wydarzenie było z pewnością silnym wstrząsem nie tylko dla właścicieli kasyna czy też gości obecnych tam tego wieczoru ale nawet dla samego Karola Jaroszyńskiego.

Zdjęcie Josepha Jaggera wykonane prawdopodobnie w 1892 roku z kolekcji Anny Fletche,
fot. wikipedia

Przeżył w tym momencie niezwykłą psychiczną przemianę. Zainkasował tę ogromną wygraną i już nigdy więcej nie przekroczył progu kasyna. Swoją potrzebę hazardu i ryzyka realizował odtąd gdzie indziej – w biznesie.

Zdjęcie kasyna Monte Carlo z przełomu XIX i XX wieku,
fot. wikipedia

Nie miał wprawdzie dyplomu uczelni ekonomicznej, za to jego atutami była intuicja, pracowitość i kontakty wśród elity finansowej Europy z czasów jego szaleństw przy zielonym stoliku w kasynie. Potrafił też zjednywać sobie ludzi, zyskiwać ich sympatię. Zawsze elegancki, przystojny mężczyzna, miał powodzenie u kobiet i opinię gentelmana. Jego pomysł na zarobienie wielkich pieniędzy był genialny w swojej prostocie. Z wygranej w ruletce spłacił wszystkie swoje długi, także te wobec braci i tym samym odzyskał kontrolę nad swoją częścią majątku rodzinnego. Następnie zaciągnął kolejny kredyt, ale już dla celów czysto biznesowych, a jego dobra ziemskie stały się hipotecznym zabezpieczeniem dla tej pożyczki. Potem za te pieniądze wykupił w Banku Cukrowym 30% udziałów, co dawało mu w tym banku pakiet kontrolny i podczas spotkania akcjonariuszy przegłosował decyzję o udzieleniu sobie pożyczki. Z tymi pieniędzmi poszedł do kolejnego banku i powtórzył tę operację. Wykupił pakiet kontrolny akcji, wszedł do Rady Nadzorczej i przegłosował wniosek o udzieleniu sobie kredytu. Tym sposobem poszerzył swoje wpływy finansowe w Rosji, tworząc wielkie konsorcjum bankowe. Była to swoista piramida finansowa, tworzona jednak zgodnie z ówczesnym prawem. Oczywiście cała ta skomplikowana konstrukcja mogła zachować swoją stabilność pod warunkiem, że akcjonariusze kolejnych banków otrzymywali obiecane wysokie oprocentowanie zainwestowanych funduszy.


Portret Karola Jaroszyńskiego, fot. ican.pl

Jaroszyński inwestował nie tylko w banki. Pozyskane środki przeznaczał też na zakup bardzo różnych przedsiębiorstw. Na przykład przejął kontrolę nad żeglugą rzeczną na Dnieprze, kupował gazety, hotele, firmy ubezpieczeniowe. Korzystał ze świetnej koniunktury gospodarczej w Rosji na początku XX wieku. W tym czasie był to kraj o ogromnej dynamice wzrostu gospodarczego, porównywalnego wtedy z Niemcami i USA. Jednak problemem Rosji było jej wielowiekowe zapóźnienie cywilizacyjne i konieczność przejścia w szybkim tempie od feudalnej gospodarki rolnej do gospodarki kapitalistycznej.

I to się działo. Do Rosji ściągały wielkie banki i firmy z Anglii, Francji, Niemiec i USA, węsząc dla siebie okazję do wielkich zysków. Rosja budowała kolej transsyberyjską, aby dobrać się do skarbów Syberii – złota, srebra, rud żelaza, gazu i ropy naftowej. Jaroszyński inwestował w takim tempie i na tylu polach, że w końcu to jego imperium biznesowe zaczęło trzeszczeć w szwach. W 1914 roku grozi mu nawet bankructwo, przestaje być wypłacalny, a inwestorzy stają się niecierpliwi. Wybuch I wojny światowej ratuje go przed finansową katastrofą. Rosyjski bank państwowy udzieli mu bowiem wielkiego kredytu w wysokości 400 milionów rubli (w dzisiejszych realiach byłoby to około 60 miliardów złotych) na rozkręcenie przemysłu zbrojeniowego i ciężkiego oraz dostawy żywności dla armii. Car z niepokojem patrzył na wzrastające w Rosji wpływy kapitału niemieckiego, do którego nie można było mieć zaufania w realiach toczącej się z tym krajem wojny. Jaroszyński ze swoimi licznymi przedsiębiorstwami miał więc niepowtarzalną szansę podjęcia rywalizacji z firmami i bankami niemieckimi. Mając wielkie pieniądze i mocne poparcie polityczne, nasz bohater dorobił się w trakcie I wojny światowej bajecznej fortuny i przez wprawdzie krótki czas ale jednak stał się najbogatszym Polakiem w naszej historii i pewnie też jednym z bogatszych w tym czasie ludzi na świecie.

Oprócz 12 banków dysponujących 700 oddziałami w Rosji i całej Europie miał w swoich rękach 52 cukrownie, 2 luksusowe hotele, 8 fabryk, 2 towarzystwa żeglugi rzecznej, a także liczne kopalnie i cementownie. W 1916 roku jego majątek szacowano na około 1,3 miliarda rubli, czyli w naszych realiach 220 miliardów złotych. Swoje rezydencje i pałace miał rozsiane po całej Europie, m.in. w Kijowie, Petersburgu, Paryżu, Londynie i Monte Carlo.

W życiu prywatnym Jaroszyński był postacią jeszcze bardziej zagadkową niż w biznesie. Liczne momenty jego życia dla biografów niejasne z powodu braku odpowiednich źródeł. Wiele wskazuje na to, że należał do masonerii, chociaż nigdy na ten temat nic nie mówił, a ta organizacja zachowuje ze swojej natury tajność. Podkreślał swoje przywiązanie do kościoła katolickiego i religii, a w tym czasie trudno było pogodzić jedno z drugim. Księża grzmieli z ambon, że kto jest masonem popełnia ciężki grzech i będzie ekskomunikowany. Jaroszyński jako biznesmen wielkiego formatu wiedział jednak, jak cenne mogą być informacje pochodzące od różnych ludzi z różnych obozów politycznych, a takich spotykał w swojej loży masońskiej. Mógł więc do tego podchodzić bardziej pragmatycznie a mniej ideowo.

Podobnie jak do swoich związków z rosyjskimi politykami, którym dawał pracę i wysokie pensje w swojej Radzie Nadzorczej. Urzędowała w luksusowym Grand Hotelu w Kijowie pod nazwą „Zarząd dóbr i interesów Karola Jaroszyńskiego”. W jej składzie znalazło się aż 5 carskich ministrów i 10 senatorów, w tym tak ważni i wpływowi ludzie jak premier Władimir Kokowcow,  czy szczególnie cenny dla Jaroszyńskiego były szef policji Aleksiej Łopuchin. Każdy z nich miał rozległe znajomości i dużą wiedzę na temat funkcjonowania rosyjskiego państwa, za co on był gotowy dobrze im zapłacić. Do faktycznego zarządzania swoimi licznymi firmami miał innych ludzi.

Drugą sprawą dotyczącą jego życia prywatnego, która wymagałaby wyjaśnienia, był charakter jego emocjonalnych relacji z księżną Tatianą, córką cara Mikołaja II. Karol Jaroszyński, zwłaszcza od 1916 roku, był chętnie przyjmowany na dworze cara i traktowany jak przyjaciel rodziny. Plotkowano, że Tatianę i Karola łączyło coś więcej niż tylko wzajemna sympatia. Czy faktycznie podjął on kolejną w swoim życiu hazardową zagrywkę i zabiegał o rękę rosyjskiej księżniczki? Wydaje się to mało prawdopodobne, że on Polak z podbitego przez Rosjan narodu i katolik, miałby poślubić prawosławną księżniczkę i zostać zięciem cara Mikołaja II. Jednak Jaroszyński wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę i jak dotąd wszystko przecież układało się po jego myśli. Niewątpliwie podjął starania, aby nie tylko Tatiana, ale także jej matka Aleksandra i siostry Anastazja, Maria i Olga go polubiły. Był przecież atrakcyjnym i szarmanckim mężczyzną. Miał gest i, jeśli tylko było trzeba, nie liczył się z pieniędzmi. Kiedy na początku 1916 roku przeprowadził się z Kijowa do Petersburga, zorganizował wielkie przyjęcie dla petersburskich elit, które przecież żyły w luksusie i nie łatwo było tym ludziom czymś zaimponować. Jemu się udało. Tego wieczoru sala balowa w jego pałacu przystrojona była konwaliami. Każda z dam przy wejściu otrzymała bukiet tych kwiatów. Niezwykłość pomysłu polegała na tym, że był to środek surowej rosyjskiej zimy, ponadto w warunkach trwającej wojny Jaroszyński kazał sprowadzić gdzieś z głębi Azji cały wagon konwalii. Wiedząc o zaangażowaniu carycy Aleksandry i jej córek w pomoc rannym rosyjskim żołnierzom, z własnych środków sfinansował zakup pociągu sanitarnego, leków, środków opatrunkowych i przekazywał to wszystko do ich dyspozycji. Dawał też najwyższe kwoty w zbiórkach dobroczynnych organizowanych przez księżnę Tatianę.



Wielka Księżna Tatiana, 1910 rok, fot. wikipedia

Kiedy w lutym 1917 roku w Petersburgu wybuchła rewolucja, która doprowadziła do abdykacji cara Mikołaja II, a kilka miesięcy później w październiku bolszewicy zorganizowali swój pucz, nie był tym wszystkim zaskoczony. Miał swoje znajomości i dobrze opłacanych informatorów w każdej partii politycznej i wiedział chyba nawet więcej niż premier Rządu Tymczasowego Aleksander Kiereński. Jaroszyński ostrzegł go, że lada dzień bolszewicy spróbują przejąć władzę i premier opuścił Petersburg. Inna sprawa, czy będąc szefem rządu, powinien to w takim momencie robić…

Znajomy Jaroszyńskiego, Mieczysław Jałowiecki w swoich wspomnieniach utrwalił taki fragment ich rozmowy z 23 października 1917 roku, czyli na dzień przed bolszewickim przewrotem: „Mam dla pana wiadomość, którą komunikuję poufnie […]. Pojutrze Rządu Tymczasowego już nie będzie. Pojutrze będzie przewrót. Władzę obejmie Rząd Komisarzy Ludowych. Rząd będzie aresztowany. Ostrzegłem ich w porę. Kiereńskiego już w Petersburgu nie ma […]. Na czele nowego rządu stanie Lenin, Trocki i jakiś Gruzin, którego nazwiska nie znam. Reszta to przeważnie Żydzi. Jeżeli ma pan w bankach lub sejfach pieniądze i walory, to radzę je jeszcze dzisiaj wycofać”.

Namawiając innych, aby wycofali aktywa finansowe z banków i wyjeżdżali póki czas z miasta, a może i z Rosji, sam jednak tego nie zrobił. Jego słynna intuicja, tak skuteczna w kwestiach biznesowych, kompletnie go zawiodła w sprawach politycznych. Założył mianowicie, że nawet jeżeli bolszewicy przejmą władzę w Rosji, to nie będą w stanie jej utrzymać dłużej niż kilka miesięcy. Mają tylu wrogów w kraju i za granicą wśród państw zachodnich, które w Rosji zainwestowały wielkie kapitały, że ta polityczna burza szybko się skończy. Nie przenosił więc swoich aktywów do państw zachodnich, co więcej, oryginały najważniejszych umów, weksli i akcji swoich spółek ukrył w skrytce w ścianie jednego ze swoich pałaców w Petersburgu i nigdy ich już nie odzyskał.

Jaroszyński, pomimo swoich monarchicznych sympatii, wspierał finansowo republikański Rząd Tymczasowy Kiereńskiego, natomiast od początku był wrogo nastawiony do rządu bolszewickiego i zwalczał go tak, jak potrafił najlepiej, czyli poprzez wymierzone w niego operacje bankowe. Pod koniec 1917 roku w porozumieniu z rządem brytyjskim, a personalnie z Winstonem Churchillem próbował przeprowadzić tzw. „intrygę bankową”. Chodziła o to, by całkowicie sparaliżować system bankowo-finansowy bolszewickiej Rosji poprzez swoistą zmowę właścicieli prywatnych banków, a także powołanie całkiem nowego Banku Kozackiego dla finansowania działań armii „białych” na południu Rosji. Bolszewicy jednak dosyć szybko przejrzeli całą intrygę i 14 grudnia 1917 roku ogłosili całkowitą nacjonalizację banków prywatnych i złożonych tam aktywów. Wiedzieli też o tym, kto personalnie stał za intrygą bankową i wydali nakaz aresztowania Karola Jaroszyńskiego. Z dnia na dzień został pozbawiony ogromnego majątku i musiał się ukrywać. Jednak prawdziwym dramatem było dla niego to, że uciekając w pośpiechu z Rosji, nie zdążył opróżnić swojej skrytki z cennymi dokumentami, oryginałami umów, weksli i akcji giełdowych.

Kiedy w 1919 roku przybył do Paryża i udał się do oddziałów banków, którymi kierowali często jego pracownicy, to nie uzyskał od nich zgody na wypłatę jego aktywów tam zgromadzonych. Twierdzili, że musi przedstawić oryginały dokumentów bankowych, których przecież już nie posiadał. Była to z ich strony czysto cyniczna gra i próba skorzystania z trudnej sytuacji, w jakiej się znalazł. Wkrótce rozpoczął więc kosztowną batalię sądową o odzyskanie majątku, ale zakończyła się ona wypłaceniem mu przez banki zachodnie jedynie niewielkiego odszkodowania w formie rocznej renty.

Jaroszyński sam zagrożony aresztowaniem, ratując w ppiechu resztki swojej fortuny w Rosji, próbował pomagać rodzinie cara Mikołaja II, której los był nie do pozazdroszczenia. Mikołaj II, jego żona Aleksandra, cztery córki Olga, Tatiana, Maria i Anastazja, syn Aleksy oraz kilkanaście osób z ich najbliższego otoczenia i służby od marca 1917 roku znajdowali się najpierw w areszcie domowym w Carskim Siole, potem zostali internowani w Tobolsku, aż wreszcie byli trzymani pod strażą czekistów w tzw. domu kupca Ipatiewa w Jekaterynburgu. Z każdą z tych zmian warunki życia stawały się dla nich coraz gorsze, narastała wokół nich atmosfera grozy. Jaroszyński liczył na swoje kontakty wśród bolszewików, których chciał przekonać łapówkami do wyrażenia zgody na wyjazd carskiej rodziny do Wielkiej Brytanii. Podobno nawet przekazał Leninowi pierwszą ratę w kwocie pół miliona franków. Rozmowy zostały jednak przerwane. Równolegle przez zaufane osoby cały czas przesyłał rodzinie cara paczki z żywnością i pieniądze, za co byli mu oczywiście bardzo wdzięczni.


Mikołaj II z żoną i dziećmi. Rok 1913, fot. Wikimedia Commons

W styczniu 1918 roku caryca Aleksandra napisała list do swojej przyjaciółki i damy dworu Anny Wyrubowej pośredniczącej w tej akcji pomocy z podziękowaniami „Pragniemy gorąco podziękować za twoim pośrednictwem Jaroszyńskiemu. To naprawdę wzruszające, że nawet teraz nie zapomniano o nas. Oby Bóg sprawił, by jego majątek i dobra ocalały. Niechaj Bóg go błogosławi”. Niestety, los cara Mikołaja II i jego rodziny był przesądzony. 17 lipca 1918 roku cała rodzina oraz 4 osoby z ich najbliższego otoczenia zostali rozstrzelani w piwnicy domu Ipatiewa, w którym byli przetrzymywani przez bolszewików. Ich ciała po egzekucji zmasakrowano, oblano kwasem dla trudniejszej identyfikacji i wrzucono do szybu po dawnej kopalni rudy żelaza.

W tym samym 1918 roku, gdy starał się ratować przed śmiercią carską rodzinę, jednocześnie zajmował się aktywnie pracami nad powołaniem komitetu organizacyjnego uczelni katolickiej, która miała powstać w odradzającej się Polsce, w Lublinie. W zamiarze jej fundatorów ideą uczelni miało być kształcenie inteligencji katolickiej – prawników, nauczycieli, dziennikarzy. Jego partnerem w tym przedsięwzięciu był ksiądz Idzi Radziszewski – postać bardzo szanowana wśród Polonii, rektor Akademii Duchownej w Petersburgu, kształcącej teologów i duchownych pracujących w Rosji w środowisku polskich katolików. Władze bolszewickie zamierzały Akademię Duchowną zlikwidować, dlatego ksiądz Radziszewski chciał, póki był na to czas, przenieść ją do Lublina i na tej bazie stworzyć uniwersytet katolicki. Dla realizacji tego przedsięwzięcia potrzeba było dużych funduszy. Karol Jaroszyński i jego współpracownik inż. Franciszek Skąpski wyłożyli pierwsze pieniądze na ten cel. Pomimo utraty większości swojej fortuny Karol Jaroszyński do końca życia wspierał KUL i był w tym bardzo konsekwentny.


Ksiądz Idzi Radziszewski – inicjator powołania KUL, pierwszy rektor uczelni, fot. wikipedia

Warto wspomnieć też o innej jego inicjatywie niezwykle ważnej dla dzieci i młodzieży żyjących w Petersburgu w czasie I wojny światowej. Otóż za własne pieniądze stworzył dla nich centrum kultury pod nazwą „Zgoda”. W dużym nowoczesnym budynku w latach 1917-18 znajdowały się tam siedziby różnych polskich organizacji sportowych, harcerstwo, teatry. Korzystało z tych zajęć około 1000 uczniów i studentów, którzy w trudnej sytuacji życiowej mogli tam liczyć też na nocleg i ciepły posiłek.

Jaroszyński ostatecznie wiosną 1919 roku opuścił Rosję drogą morską na statku płynącym z Odessy do Francji. Zamykał za sobą najlepszy okres swojego życia. Przygoda ta zaczęła się w 1909 roku, od niesamowitej wygranej w kasynie w Monte Carlo, przez stworzenie imperium finansowego w Rosji, wejście do elity dworu cara Mikołaja II, bliskie relacje uczuciowe z jego córką Tatianą, po nieudane próby ratowania carskiej rodziny i zakończone sukcesem starania o powołanie katolickiego uniwersytetu w Lublinie. To wszystko było już za nim, nasycone niezwykłymi wydarzeniami 10 lat jego życia. Jaroszyński był nadal pełen energii i cały czas wierzył w to, że szczęście mu sprzyja. Miał naturę hazardzisty, a jedynym sposobem, aby sprawdzić, czy tak faktycznie jest, było znowu zagranie o wysoką stawkę.

Kiedy przybywa do Paryża, w miejscowym konsulacie rosyjskim podpisuje umowę z hrabią Siergiejem Stroganowem, właścicielem wielkich dóbr na Uralu, w okolicach Permu, w sprawie ich zakupu. Dobra ziemskie Stroganowa były olbrzymie, obejmowały 1,5 miliona hektarów pól uprawnych, lasów, ale także kopalni diamentów i złota. Cena sprzedaży była bardzo atrakcyjna, bo przecież w Rosji toczyła się wojna domowa i nie było do końca wiadomo kto wygra – „czerwoni” czy „biali”. Jeżeli bolszewicy będą górą, to cały jego majątek przepadnie, ale Jaroszyński, zdając sobie oczywiście sprawę z ryzyka, postawił na zwycięstwo „białych”. Tak pisał w lutym 1920 roku w liście do brata Józefa: na obecne czasy, okazało się to bardzo niemądrze i niepraktycznie, bo zostałem zupełnie bez gotówki […], na przyszłość zrobiłem jednak świetny interes”. Jak widać żyłka hazardzisty okazała się silniejsza.Biali” jednak przegrali, a jego nie tylko w tej sprawie zaczęło opuszczać szczęście. W kolejnych biznesowych i życiowych przedsięwzięciach szło mu tylko gorzej.

W 1920 roku Karol Jaroszyński przybywa do Polski w najbardziej gorącym czasie wojny polsko-bolszewickiej. Jego rezydencją stał się Pałacyk Sobańskich, w świetnej lokalizacji przy Alejach Ujazdowskich 13. Blisko stąd do Belwederu, gdzie urzędował marszałek Józef Piłsudski. Jaroszyński zostaje mu przedstawiony i wchodzi do grona jego doradców ekonomicznych. Próbuje w Warszawie powtórzyć swój dawny finansowy sukces z Kijowa i Petersburga. Zakłada Bank Rosyjsko-Polski, którego jest współwłaścicielem, szuka dla niego kredytów. Wszystko idzie jednak jak po grudzie. Odmawiają mu udzielenia takiego kredytu zarówno banki państwowe, jaki prywatne. Nie potrafi też dogadać się z ówczesnymi ministrami finansów kolejnych polskich rządów. Nie udaje się też inwestycja w zakup ziemi na skrawku polskiego wybrzeża nad Bałtykiem. Jaroszyński świetnie zdaje sobie sprawę z tego, że II RP musi budować swój port handlowy i wojskowy, a jego zdaniem miejscem tej inwestycji będzie Puck. Myli się, bo decyzją sejmu z września 1922 roku taki port powstaje nie w Pucku, tylko w miejscu małej rybackiej wioski, w Gdyni.


Pałac Sobańskich od strony Alei Ujazdowskich, rezydencja Jaroszyńskiego w latach 1921-23, fot. wikipedia

W grudniu 1922 roku marszałek Piłsudski oddaje władzę nowo wybranemu prezydentowi Narutowiczowi i wycofuje się z czynnej polityki na dobrowolne zesłanie do Sulejówka. Jaroszyński traci z nim życzliwego sobie człowieka i polityka i sam zniechęcony różnymi niepowodzeniami, które go w Polsce spotykają, po raz kolejny wyjeżdża do Paryża.

Tam w Operze Paryskiej prawdopodobnie w 1925 roku miało miejsce dziwne zdarzenie. Otóż Karol Jaroszyński został zaatakowany przez nieznanego mężczyznę laską, w której była ukryta igła zatruta jakąś dziwną substancją. Jaroszyński w ciężkim stanie trafił do szpitala, sprawca zbiegł, a policji francuskiej nie udało się ustalić jego tożsamości. Bardzo wiele przesłanek przemawia za tym, że był to zamach na jego życie przygotowany przez radzieckie służby specjalne, likwidujące w ten sposób swoich wrogów. Jaroszyński był dla bolszewików cały czas potencjalnie groźnym przeciwnikiem. Szybka pomoc lekarska uratowała mu życie, ale zdrowia i dawnej energii już nigdy nie odzyskał.

Kiedy przyglądamy się uważnie wydarzeniom z przeszłości, to okazuje się, że cały czas grana jest ta sama sztuka, zmieniają się tylko aktorzy i dekoracje.

Nie wiem, czy jeszcze pamiętacie o tzw. aferze podsłuchowej z 2014 roku, nazywanej też aferą z ośmiorniczkami. Otóż wtedy to najważniejsi politycy i ministrowie rządu Donalda Tuska dali się w łatwy sposób podsłuchać podczas prywatnych rozmów przez kilku sprytnych kelnerów w restauracji „Sowa i przyjaciele” oraz restauracji „Amber room”. Ten drugi lokal znajdował się właśnie w Pałacyku Sobańskich, dawnej warszawskiej rezydencji Karola Jaroszyńskiego z lat 1921-23. Wiele wskazuje na to, że za swe usługi kelnerzy otrzymali pieniądze od przedsiębiorcy handlującego węglem z Rosjanami Marka Falenty. Ten zaś robił to na zlecenie rosyjskiego wywiadu. Polskie służby okazały się wtedy bardzo nieudolne, sprawy afery podsłuchowej do tej pory nie wyjaśniono. Premier Tusk powiedział tylko, że cała sprawa pisana była nie polskim alfabetem – w domyśle cyrylicą i stoją za nią rosyjskie służby specjalne.

Karol Jaroszyński po wyjściu ze szpitala postanowił jeszcze raz poszukać swojej szansy w Warszawie. Nie stać go już było na luksusowe apartamenty tak jak poprzednio i musiał zadowolić się skromnym mieszkaniem przy ulicy Smoczej na Woli, w dosyć kiepskiej wtedy dzielnicy miasta. Nie szło mu w interesach. Był jak ryba wyrzucona na brzeg, bez dawnych kontaktów i znajomości, bez pieniędzy i zdrowia. W 1929 roku w wieku zaledwie 51 lat umarł na dur brzuszny i został pochowany na cmentarzu na Powązkach.

Tak jak wspomniałem na początku, prawie nikt nie słyszał o Karolu Jaroszyńskim i jego niezwykle barwnym i ciekawym życiu. Przyznam, że ja sam, interesując się przecież historią, dowiedziałem się o nim całkiem niedawno. Ta zasłona milczenia, całkiem gruba, mogła się wziąć z dwóch przyczyn. Po pierwsze w PRL nie należało przypominać o człowieku spiskującym przeciwko bolszewikom, można powiedzieć ich zaprzysięgłym wrogu, który w dodatku próbował ratować carską rodzinę. Drugi powód to jego związki z masonerią. Kościół chętnie przyjął od Jaroszyńskiego pieniądze na założenie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, ale nie jest chyba przypadkiem, że ktoś tak ważny dla tej uczelni nie ma tam tablicy pamiątkowej, ulicy swojego imienia w Lublinie, nie mówiąc już o pomniku. Dopiero po 100 latach od założenia KUL zorganizowano na tej uczelni pierwszą poważną konferencję naukową poświęconą postaci fundatora, a profesorowie tej uczelni Antoni Dębiński i Magdalena Pyter opublikowali jego biografię.

Postać Karola Jaroszyńskiego była zapomniana także z bardzo prozaicznych powodów. Nie założył rodziny, nie miał żony, czy dzieci, które przechowywałyby żywą pamięć o nim, pamiątki rodzinne, może powołałyby jakąś fundację jego imienia. Wiele jego zdjęć, dokumentów, listów przepadło bezpowrotnie w Rosji, gdy musiał uciekać w obawie przed aresztowaniem. Wielka szkoda, że nie pozostawił po sobie pamiętników, ale był człowiekiem czynu, realizował się w działaniu, nie pisaniu.

A co z historii życia tego człowieka wynika dla nas? Może to, żeby nie przyzwyczajać się nadmiernie do bogactwa, bo pieniądze przychodzą do nas i odchodzą w myśl powiedzenia „fortuna kołem się toczy”. Jak mówiła w tragedii Szekspira piękna Ofelia, tracąc zmysły, a chwilę później i życie: „wiemy, kim jesteśmy, ale nie wiemy, kim możemy się stać” i co jeszcze nas w życiu czeka (Hamlet, akt IV, scena 5 tłum. S. Barańczak). W sumie bowiem ważniejsze od tego, ile w ciągu swojego życia zarobimy pieniędzy jest to, jaki z nich zrobimy użytek dla innych. Tym bowiem, co okazało się trwałe, co pozostało we wdzięcznej pamięci ludzi, było nie wielkie bogactwo Karola Jaroszyńskiego, ale jego działalność fundacyjna na rzecz KUL i charytatywna, gdy swoimi pieniędzmi ratował w czasie I wojny światowej przed głodem i śmiercią tysiące dzieci w ochronkach, rannych żołnierzy w szpitalach i jeńców w obozach. To po nim zostało i tego mu już nikt nie odbierze.

Marek Urban