Na naszym osiedlu w Aninie pojawiły się pełne agresji i nienawiści hasła wymalowane na ścianie garażu, który mijam codziennie w drodze na przystanek autobusowy. Ich autor ewidentnie chciał w ten sposób zdyskredytować największą partię opozycji i jej szefa Donalda Tuska – „Tusk, zamordowałeś 96 osób w Smoleńsku”, „Tusk – folksdojczu do Berlina”. Dostało się też Janinie Ochojskiej: „Ochojska – komunistyczna zdzira”, pewnie nie spodobały się autorowi tych napisów jej krytyczne wypowiedzi o sytuacji imigrantów na granicy polsko-białoruskiej. Kiedy poprosiłem pracownika naszej spółdzielni mieszkaniowej o zamalowanie tych haseł, usłyszałem, że w ciągu ostatniego miesiąca kilka razy to zrobili, ale napisy pojawiały się ponownie, a oni nie mają pieniędzy ani czasu, żeby się tym zajmować.
Obraźliwe hasła polityczne wymalowane na ścianie garażu w Aninie,
fot. archiwum własne
Okazało się jednak niespodziewanie, że dwa dni później ktoś domalował na tych napisach osiem gwiazdek i teraz można powiedzieć, że to takie dzieło kompletne. Oddaje bowiem dobrze stan umysłów i poziom kultury politycznej w naszym kraju w roku 2023.
Dziennikarze i komentatorzy opisujący wydarzenia polityczne, różne konwencje, debaty, marsze uliczne chętnie używają terminologii teatralnej lub wojennej – aktorzy sceny politycznej, dobry scenariusz, dramaturgia wystąpienia, celny cios, frontalny atak, zwarte szeregi, itp. Te określenia dobrze obrazują to, o co chodzi w polityce. O zgromadzenie swojej „armii” zwolenników i spowodowanie, aby poszli oni na wybory i oddali głos na naszą partię. Trzeba wygrać walkę wyborczą z innymi partiami, chociaż w dobrze funkcjonującym ustroju demokratycznym ta wojna toczy się na słowa, argumenty i emocje, a nie na pięści i kamienie. Między rywalizacją w kampanii wyborczej i prawdziwą bitwą na śmierć i życie można jednak dostrzec pewne podobieństwa. Bardzo ważny jest przywódca, jego osobowość i charyzma oraz wola walki i wiara w zwycięstwo samych walczących.
W dawnych wiekach przed każdą bitwą zwykle starano się wzmocnić tę wolę walki we własnych szeregach i osłabić ją u przeciwnika. Przed zasadniczym starciem wrogich armii na pole bitwy wychodzili najpierw harcownicy, czyli pojedynczy żołnierze lub małe ich grupki gotowi do stoczenia indywidualnych pojedynków z podobnymi harcownikami strony przeciwnej. W takich starciach odważni żołnierze mogli łatwo stracić życie, ale jeżeli szczęście się do nich uśmiechnęło i odnieśli zwycięstwo w takich harcach, był to tuz przed bitwą mocny zastrzyk optymizmu i energii dla ich towarzyszy broni. Oprócz wojennej sławy mogli liczyć na sowitą nagrodę od dowódcy i awans. Współczesne słowo „harcerz” ma bezpośredni związek z dawnym harcownikiem.
Innym sposobem na zwiększenie swoich szans w bitwie było gremialne wyśmiewanie żołnierzy wroga, miotanie obelg w ich stronę i rzucanie przekleństw. Przy czym dawne obelgi to takie współczesne przekleństwa odwołujące się znaczeniowo do wulgarnie określanej sfery seksu, wydalania i brudu. Nie były one zazwyczaj adresowane do konkretnej osoby, ale do nielubianej grupy jako całości. W miotaniu obelg jak pociskami chodziło o to, aby przeciwnika pozbawić pewności siebie, szacunku i honoru, jednym słowem obrazić go, co etymologicznie przecież znaczy zadać komuś razy, czyli ciosy w taki sposób, aby go to zabolało.
Dużo poważniejszą sprawą było w dawnych wiekach rzucanie na kogoś przekleństwa, czyli klątwy. Człowiek, który to robił, przyzywał tym samym złe moce lub diabła, aby przy ich wsparciu wyrządzić swojej ofierze prawdziwą krzywdę i zabrać mu zdrowie, sprowadzić różne choroby na niego i jego bliskich. Rzucanie przekleństw było wprost związane z myśleniem magicznym, przedchrześcijańskim, za co można było łatwo trafić przed oblicze sędziów Inkwizycji a nawet spłonąć na stosie.
Słowo ukryte pod pięcioma gwiazdkami, za którym osobiście nie przepadam, nawet w połączeniu z kolejnymi trzema gwiazdkami, byłoby z tej perspektywy raczej obelgą niż dawnym przekleństwem.
Mój przyjaciel Mirek Derewońko, dziennikarz pracujący w Łomży, przekazał mi informację, że takie przypadki politycznego zdziczenia są widoczne także w jego mieście. Zrywanie plakatów wyborczych to raczej standard i nikt tu nie jest bez winy, ale szczególnie bulwersujące było wycinanie twarzy z banerów wyborczych kandydatki do sejmu z PIS Pani Bogumiły Olbryś.
Zniszczony baner wyborczy kandydatki Bogumiły Olbryś,
fot.4lomza.pl, Marek Maliszewski
System demokratyczny, w którym przynajmniej deklaratywnie chce żyć większość Polaków, opiera się na założeniu, że raz na jakiś czas odbywają się wybory do ciał przedstawicielskich. W trakcie kampanii wyborczej kandydaci mają swobodę wyrażania swoich opinii i poglądów, co musi w sposób oczywisty prowadzić do ich konfrontacji i zderzenia w przestrzeni publicznej. Prawo określa granice tej debaty w taki sposób, aby była to walka na argumenty, nawet emocje, ale nie fizyczne starcie samych kandydatów, czy ich zwolenników.
Uczestnicy rywalizacji politycznej nie mogą się wzajemnie obrażać i pomawiać bez żadnych dowodów o czyny społecznie i etycznie naganne, np. o korupcję, kradzież, nepotyzm, czy molestowanie seksualne. Wyborcy mają z kolei prawo agitować za swoimi kandydatami, rozdawać ulotki, uczestniczyć w spotkaniach i marszach, lecz nie wolno im niszczyć plakatów i banerów strony przeciwnej, wycinać z nich twarzy przedstawionej tam osoby. Grozi za to kara finansowa. Dlaczego tak jest ? Bo to forma agresji zastępczej, która może łatwo przerodzić się w agresję fizyczną wobec osób o odmiennych poglądach politycznych i spojrzeniu na świat.
Twarz to niejako nasza wizytówka, na niej widać upływ czasu, nasze życiowe doświadczenie i troski. Trzeba o nią dbać fizycznie, ale i moralnie, bo wiadomo od dawna, że można „stracić twarz”, a to nic przyjemnego. Nasza godność, poczucie honoru, szacunku dla samego siebie mogą doznać uszczerbku. Ten, kto „stracił twarz”, zachował się niegodnie, z oczywistych względów nie zasługuje na zaufanie grupy i nie może jej reprezentować. Co więcej ktoś taki może też być z tej grupy wyłączony.
W dawnych wiekach kary przestępcom wymierzano publicznie, a jeżeli winnych nie udało się złapać, to wymierzano je symbolicznie na ich wizerunkach. Tak ukarano niesławnej pamięci magnatów, którzy w 1792 roku założyli Konfederację Targowicką i wysługiwali się Rosji. Ich portrety zawisły na szubienicach jako zapowiedź wykonania na nich kary śmierci zasądzonej przez sąd Insurekcji Kościuszkowskiej.
Wieszanie portretów zdrajców (obraz Jana Piotra Norblina),
fot. Wikipedia
Twarz to nie tylko centralna część naszego ciała, ale też integralna część naszej tożsamości i osobowości. Świetnie to pokazała w 2017 roku Małgorzata Szumowska w swoim filmie „Twarz”, nagrodzonym rok później na festiwalu w Berlinie statuetką Srebrnego Niedźwiedzia. Główny bohater tej historii Jacek mieszka w małej miejscowości. W pracy ulega wypadkowi, w wyniku którego musi poddać się przeszczepowi twarzy. Mała społeczność bliskich i sąsiadów nie akceptuje tej zmiany i samego Jacka, bo mówią: „Jacek, ty to masz teraz ryj zamiast twarzy”.
Ten, kto wyciął z baneru twarz kandydatki PIS chciał ją zapewne w sposób symboliczny wykluczyć ze społeczności, ale także ośmieszyć. Baner z wyciętym miejscem po twarzy wyglądał jednocześnie i groźnie, i absurdalnie.
W polityce ludzie walczący o władzę i urzędy wielokrotnie starali się ośmieszyć konkurenta i pozbawić go powagi. Śmieszność może być zabójcza dla kariery każdego polityka, który przecież ma wpływ na wiele ważnych decyzji i sposób wydawania często milionów złotych z publicznych pieniędzy. Dlatego też prezes PIS Jarosław Kaczyński o swoim adwersarzu Donaldzie Tusku z KO mówi, że jeszcze nie wyrósł z krótkich spodenek, bo nie tak dawno biegał po boisku i „haratał w gałę”, a oprócz tego przecież jest „ryży”, czyli z natury fałszywy. Donald Tusk rewanżuje mu się opowieścią o nim jako stetryczałym emerycie, oderwanym od problemów życia codziennego, który przewraca się o własnego nogi, kiedy zapomni zawiązać sobie sznurowadła w butach.
Agresja, której celem jest wykluczenie i ośmieszenie nielubianej osoby, może też być wymierzona w jej wizerunek zastępczy, czyli kukłę. W latach 90-tych ubiegłego wiekuczęsto dochodziło do gwałtownych protestów ulicznych. W 1998 roku grupa rolników pod przywództwem Andrzeja Leppera gorąco protestowa przeciwko polityce gospodarczej rządu i reformom premiera oraz ministra finansów Leszka Balcerowicza. Rolnicy obwiniali go o spowodowanie biedy na wsi i problemy wielu producentów i hodowców, którzy wpadli w pętlę zadłużenia. Andrzej Lepper i jego zwolennicy przed budynkiem sejmu zorganizowali symboliczny sąd ludowy nad Balcerowiczem i od razu też wymierzyli karę jego kukle, której zdjęto buty i spodnie i solidnie obito rózgami.
Jerzy Urban – kontrowersyjny dziennikarz z czasów stanu wojennego i właściciel tygodnika „Nie” – zabawił się z kolei kosztem prezydenta Lecha Wałęsy, którego zawsze bardzo krytykował i szczerze nie znosił. W 1996 roku wykupił mianowicie z gabinetu figur woskowych w Kopenhadze postać dawnego prezydenta i bohatera Solidarności a następnie zorganizował happening w Warszawie pod hasłem: „Wałęsa na króla”. W tym czasie kolumna na Placu Zamkowym stała pusta, gdyż figura króla Zygmunta III Wazy trafiła do renowacji i Urban obiecywał, że podnośnikiem ustawi na niej figurę woskową Wałęsy. Redaktor tygodnika „Nie” razem z woskową figurą swojego adwersarza w prześmiewczym korowodzie przemieszczał się ulicami stolicy samochodem z otwartym dachem, jak w trakcie ważnej wizyty głowy państwa. Oczywiście nic nie wyszło z ustawiania tej figury na kolumnie królewskiej i ostatecznie trafiła ona do budynku redakcji tygodnika, gdzie przez wiele lat woskowy Wałęsa witał gości, trzymając w ręku egzemplarz gazety znienawidzonej przez środowiska prawicowe, a zwłaszcza kościelne.
Kampanie wyborcze zawsze kiedyś się kończą, a ludzie o różnych poglądach politycznych będą musieli dalej ze sobą żyć, czasem nawet współpracować w tej samej instytucji. Wykluczanie i ośmieszanie na plakatach i banerach to z całą pewnością bardzo nieprzyjemne doświadczenie dla tych, którzy tam się znaleźli. To często osoby wartościowe i cenione w swoich środowiskach sąsiedzkich i zawodowych, profesjonalni lekarze, nauczyciele, prawnicy. Długo pracowali na swoją pozycję i następnym razem mogą się nie zgodzić na takie bezkarne poniewieranie swojej twarzy.
Dlatego agresja czy to słowna, czy też wobec wizerunku każdej osoby funkcjonującej w przestrzeni publicznej jest naganna i destrukcyjna dla lokalnej społeczności, bo wywołuje złe emocje, które zwykle trwają dłużej niż same wybory.
Marek Urban