Czasy mamy niespokojne. Tuż obok nas, u naszych wschodnich sąsiadów Ukraińców toczy się wojna, coraz bardziej rozpędza się też konflikt zbrojny na Bliskim Wschodzie – w Izraelu i jego okolicach.
Moje pokolenie lat 60-tych ubiegłego wieku wychowywało się w cieniu II wojny światowej, którą znaliśmy z przejmujących opowieści naszych ojców i dziadków, spotkań z kombatantami, z licznych książek i filmów. W tamtych latach właściwie każdy mężczyzna miał kontakt z bronią, bo dłużej lub krócej musiał odsłużyć swoje w wojsku.
Moje dzieci wojnę, zabijanie, okrucieństwa z wojną związane kojarzyły raczej z realistycznych gier komputerowych i krótkich relacji w serwisach informacyjnych nadawanych z różnych niebezpiecznych miejsc na świecie, zwykle dosyć odległych od Polski. Dla nich były to sprawy mało absorbujące, ale teraz to się powoli zmienia.
Chciałbym Wam opowiedzieć o pewnym interesującym aspekcie konfliktów i wojen, gdy agresja kierowana była nie przeciwko uzbrojonemu przeciwnikowi, co byłoby nawet zrozumiałe, ale przeciwko jego trupowi już po skończonej walce.
Zwłoki zabitych żołnierzy wroga traktowano w różny sposób. Zwykle pozostawiano je na placu boju, ale po jakimś czasie – przede wszystkim w trosce o własne bezpieczeństwo, aby nie doszło do wybuchu epidemii – grzebano je we wspólnych mogiłach lub palono na stosie. Czasami jednak pycha zwycięzców popychała ich do barbarzyńskich zachowań, gdy obcinali poległym żołnierzom wroga głowy, penisy, uszy, nosy czy skalpowali czaszki, traktując te części ciała jako wojenne trofea.
Paleta Narmera – awers i rewers;
fot.Wikipedia
Na jednym z najstarszych dzieł sztuki staroegipskiej, tzw. Palecie Narmera z około 3100 roku p.n.e., widzimy faraona wracającego ze zwycięskiej wojny, a o jego triumfie miało poświadczyć umieszczenie u jego stóp ciał 10 poległych żołnierzy wroga z odciętymi głowami umieszczonymi między ich nogami. W tej scenie faraon panuje zarówno nad życiem swoich wrogów, jaki i po śmierci nad ich ciałami ułożonymi w idealnym porządku. W mojej opowieści nie będę jednak zajmował się ciałem zabitego wroga jako trofeum dla zwycięzcy. Bardziej interesuje mnie to, czemu ma służyć takie profanowanie i symboliczne poniżanie zwłok pokonanego przeciwnika.
Zaniechanie ceremonii pogrzebowej jako forma zemsty i dodatkowej kary dla wroga
W świecie starożytnych wyobrażeń o życiu pozagrobowym pochowanie ciała zmarłego i ceremonia pogrzebowa były niezwykle ważne dla pomyślności duszy w zaświatach. Niezależnie od tego, której z wielkich religii starożytnego świata – sumeryjskiej, babilońskiej, greckiej czy rzymskiej – to życie po śmierci dotyczyło, nie wyglądało ono zbyt zachęcająco. Zdecydowana większość dusz snuła się tam trochę bez celu jako cienie pozbawione świadomości dawnego życia i radości. Było w tym świecie oczywiście miejsce bólu i cierpienia, gdzie trafiały dusze ludzi, którzy w sposób drastyczny naruszyli boskie prawa, ale też miejsce dla wybranych dusz – rodzaj nieba – nazywany przez Greków Polami Elizejskimi. Dostać się tam było niełatwo, bo człowiek powinien zasłużyć się i wyróżnić czymś wyjątkowym, na przykład bohaterstwem na polu bitwy. Jednak, aby w ogóle trafić na Pola Elizejskie, człowiek powinien mieć właściwy pogrzeb z zachowaniem ceremoniału włożenia w usta zmarłego obola – drobnej monety dla Charona, przewoźnika przez podziemną rzekę Styks. Na drugim jej brzegu czekali na dusze trzej sędziowie, którzy po zbadaniu dobrych i złych uczynków z życia zmarłego kierowali duszę w jedno z trzech miejsc w Hadesie: do Tartaru, Erebu lub właśnie na Pola Elizejskie. Dusza zmarłego bez właściwego pogrzebu i dopełnienia ceremonii przez rodzinę i bliskich nie poznała drogi na Pola Elizejskie, co więcej, błądziła w zaświatach i stawała się złym duchem.
Z tej perspektywy lepiej możemy zrozumieć decyzję Antygony, która wbrew zakazowi króla Teb Kreona chce pochować ciało swojego brata Polinika. Kreon obwiniał go o sprowokowanie bratobójczej walki z drugim bratem Eteoklesem, w której obaj zginęli. Karą dla Polinika miało być porzucenie jego ciała na pastwę psów i ptaków, bez ceremonii pogrzebowej, która z rozkazu władcy należała się tylko Eteoklesowi. Tym samym Kreon skazał duszę Polinika na cierpienia w zaświatach. W tragicznym dylemacie: czy podporządkować się prawu ludzkiemu Kreona czy prawu boskiemu, Antygona uznaje to drugie za ważniejsze i przysypuje ciało Polinika cienką warstwą ziemi, aby oddać je we władanie Hadesa. Taka uproszczona formuła grzebalna był możliwa i uznawana w tradycji greckiej w sytuacjach nadzwyczajnych. Kreon na wieść o tym, co zrobiła Antygona, skazuje ją na powolną śmierć w zamknięciu, co będzie miało swoje dalsze tragiczne konsekwencje.
Ważnym wątkiem „Iliady” Homera była opowieść o pojedynku jednego z wodzów Achajów – Achillesa z Hektorem, synem króla Troi Priama. Zwycięski Achilles zabił Hektora, a jego ciało przywiązał do rydwanu i ciągnął po ziemi, kilkakrotnie okrążając mury Troi. Sprawiał tym wielki ból rodzicom Hektora i jego przyjaciołom. Achilles po sprofanowaniu ciała chciał je porzucić na pastwę dzikich zwierząt bez ceremonii pogrzebowej. Jednak w nocy do jego namiotu przybył sam król Priam, aby błagać go o wydanie ciała syna. Łzy zrozpaczonego starca i wysoki okup zmiękczyły serce Achillesa na tyle, że oddał Priamowi ciało Hektora, a Trojanie zorganizowali mu godny pogrzeb.
W starożytności właściwie wszyscy skazańcy, którzy tracili życie, nie mieli szans na ceremonię pogrzebową. Ich ciała po prostu porzucano na śmietnikach lub zostawiano wiszące na szubienicy czy krzyżu tak długo, aż ptaki wyjadły mięso i zostawały tylko kości. Taki los mógł też spotkać ciało Jezusa z Nazaretu po jego śmierci na krzyżu, gdyby wcześniej Józef z Arymatei nie poprosił prokuratora Piłata o wydanie mu ciała zmarłego. Wspólnie z drugim sympatykiem Jezusa Nikodemem zdjęli go z krzyża, zawinęli w prześcieradła i złożyli w skalnym grobie. W opisie tego zdarzenia wszyscy czterej autorzy ewangelii są wyjątkowo zgodni, także w tym, że nie było tam wtedy żadnego z apostołów, ani też Maryi, jego matki.
W chrześcijaństwie brak godnego pochówku nie zamykał zmarłemu drogi do zbawienia. Jezus mówił w swoich naukach, że kiedy wróci po raz drugi na ziemię, aby ustanowić Królestwo Boże, to w chwili sądu liczyć się będą uczynki i wyznanie wiary człowieka, a nie okoliczności jego śmierci czy ceremonii pogrzebowej. Do nowego życia zmarli otrzymują od Boga nowe niebiańskie ciało, inne niż to na ziemi. Jednak tradycja godnego pochówku na cmentarzu, w poświęconej ziemi nadal była dla ludzi ważna. Towarzyszenie w umieraniu, udział w pogrzebie, a potem w stypie nazywano „ostatnia posługą” należną każdemu. Dlatego pozbawienie zmarłych należnych im praw można uznać za zemstę na pamięci o nich i na ich ciałach.
W XX wieku wielu ludzi odeszło z tego świata w dramatycznych okolicznościach i byli oni często pozbawieni własnego grobu, zamordowani przez swoich oprawców. Szczególnie warto tutaj przypomnieć los ponad 20 tysięcy polskich oficerów i policjantów internowanych w 1939 roku przez władze radzieckie i rozstrzelanych rok później w masowych egzekucjach, m.in. w Katyniu, Charkowie, Kijowie i Twerze. Pochowano ich w tajemnicy w zbiorowych mogiłach, ukrywając ten fakt tak długo, jak tylko się dało. Rozstrzelanie elity polskiego wojska, oficerów walczących w 1920 roku z armią bolszewicką było zemstą Stalina za tamtą porażkę i jego osobiste wtedy upokorzenie. Jako komisarz polityczny armii południowej dowodzonej przez generała Aleksandra Jegorowa wymusił na nim decyzję ataku na Lwów, co opóźniło marsz armii bolszewickiej na Warszawę. Tuchaczewski – wódz naczelny, wprost zarzucił Stalinowi niesubordynację i współodpowiedzialność za przegraną wojsk rosyjskich na przedpolu Warszawy. Stalin musiał się tłumaczyć z tego przed towarzyszami partyjnymi i osobiście przed Leninem. Czuł się tym upokorzony, a miał dobrą i długą pamięć. W 1937 roku Tuchaczewski stracił stanowisko marszałka i został rozstrzelany, a w 1940 roku przyszedł czas na polskich oficerów.
Kwatera na Łączce. W tle Panteon – Mauzoleum Wyklętych-Niezłomnych (2023);
fot.Wikipedia
Podobny los, jak oficerów z wojny 1939 roku, spotkał żołnierzy polskiego podziemia niepodległościowego, którzy nie złożyli broni po zakończeniu II wojny światowej. Byli tropieni przez radzieckie służby NKWD i polskie UB, aresztowani i po ciężkich przesłuchaniach w więzieniu na Mokotowie przy ul. Rakowieckiej rozstrzeliwani. Tutaj także próbowano robić to w tajemnicy i ukryć ciała zabitych przed rodziną i opinią publiczną. W latach 1948-56 ich zwłoki grzebano w nieoznaczonych mogiłach na cmentarzu komunalnym na Powązkach. Miejsce to nazywane obecnie „Łączką” było potem celowo wykorzystywane jako kompostownik i wysypisko śmieci. W latach 60-tych splantowane i przeznaczone dla dawnych pracowników UB jako miejsce pochówku dla nich i członków ich rodzin. Często więc paradoksalnie tuż obok siebie leżały kości ofiar powojennych represji i ich oprawców. Ostatecznie dopiero w latach 2012-2015 udało się w tym miejscu przeprowadzić dokładne badania terenowe i genetyczne odnalezionych tam kości i przywrócić tożsamość około 300 pomordowanych patriotów. Tym samym odzyskali swoje imiona i nazwiska raz miejsce w pamięci potomnych.
Wyjęcie z grobu ciała zmarłego i jego poniżenie
„Synod trupi”
Przez dwa tysiące lat historii chrześcijaństwa ludzie kierujący Kościołem – papieże, biskupi, opaci swoimi działaniami wielokrotnie dawali dowody na potwierdzenie tego, o czym sami mówili, że ludzka natura jest słaba i skłonna do grzechu. Wyżsi duchowni popełniali czyny, które obciążały ich sumienia i żaden z 7 grzechów głównych nie był im obcy – pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, łakomstwo, gniew, lenistwo. Jednak czymś niezwykle szokującym nawet na tle niskiego morale wczesnośredniowiecznego kleru był zorganizowany w 897 roku przez papieża Stefana VI synod, na którym sądzono jego poprzednika papieża Formozusa I. Nie byłoby w tym może niczego niezwykłego, gdyby nie fakt, że oskarżony nie żył już od 9 miesięcy i „stawił się” przed biskupim trybunałem jako trup wyciągnięty z grobu na polecenie urzędującego papieża.
Stefan VI kazał rozkładające się już mocno ciało ubrać w strój pontyfikalny i posadzić na papieskim tronie. Aby zachować pozory praworządności, zmarły papież miał swojego adwokata, młodego diakona, mocno przestraszonego całą sytuacją. Jego rolą było odpowiadanie w imieniu zmarłego papieża na zarzuty formułowane przez Stefana VI. Najpoważniejszy z nich dotyczył tego, że Formozus objął urząd papieski, kiedy już piastował inną godność biskupią, co było sprzeczne z ówczesnym prawem kanonicznym. Był to zarzut formalny, bo mało który biskup stosował się do tego przepisu, nawet sam papież Stefan VI zanim objął swój urząd był biskupem w mieście Agnani. Prawdziwym powodem gniewu papieża Stefana VI i jego nienawiści wobec Formozusa I były odmienne sympatie polityczne. Papieże od 800 roku, czyli od momentu koronacji w Rzymie Karola Wielkiego na cesarza, uzyskali duży wpływ na politykę, bo to od nich zależało to, któremu z pretendentów włożą na głowę cesarska koronę. Jednocześnie ich realna siła wojskowa i gospodarcza nie była duża, bo papieże zarządzali niewielkim obszarem Państwa Kościelnego na terenie środkowej Italii. Potrzebowali więc silnych politycznych protektorów, którzy byliby dla nich oparciem, ale nie mieszali się bezpośrednio do ich rządów.
Jean-Paul Laurens, Papież Formozus i Stefan VI, 1870;
fot: Wikipedia
Rzym od końca IX do połowy XI wieku, czyli przez około 150 lat, był areną gorszącej rywalizacji między lokalnymi rodzinami arystokratycznymi Krescencjuszy i Tuskulańczyków oraz kandydatów do cesarskiej korony z Italii i z ówczesnych Niemiec. Godność papieską traktowano po prostu jako łup polityczny należny temu obozowi politycznemu, który w danym momencie był najsilniejszy. To ciemny okres w dziejach papiestwa nazywany też pornokracją, bo mówiąc wprost nie pobożność i cnoty moralne, ale seks, władza i pieniądze decydowały o tym, kto zostawał papieżem. Formozus na tym tle wyróżniał się pozytywnie, nie był uwikłany w skandale obyczajowe i korupcyjne, dlatego Stefan VI użył przeciwko niemu argumentów prawnych. Wyrok synodu był łatwy do przewidzenia. Unieważniono cały pontyfikat Formozusa, pięć lat jego rządów (891-896), a zemsta na nim samym polegała na tym, że najpierw jego trupa obdarto z szat pontyfikalnych, a potem odrąbano mu trzy palce prawej ręki, którymi kreślił znak krzyża, błogosławiąc wiernych. Następnie na rozkaz papieża Stefana VI trupa jego poprzednika wrzucono do wspólnego grobu, gdzie w Rzymie grzebano bezdomnych i przestępców. Jednak już po trzech dniach Stefan VI uznał, że to upokorzenie nie było jednak wystarczające i ciało Formozusa znowu wykopano z grobu i wrzucono do Tybru, jako żer dla ryb. Ta nienawiść odebrała jednak papieżowi zdolność racjonalnego myślenia, bo przecież cofając wszystkie decyzje poprzednika, także te personalne, spowodował, że spora grupa księży, proboszczów, opatów miała zrzec się swoich stanowisk i przypisanych do nich dochodów. Wielu duchownym to się nie spodobało, tak samo jak i „synod trupi”. Wśród ludu zaczęły krążyć opowieści o cudach zdziałanych za sprawą sprofanowanych zwłok papieża Formozusa. Tuż przed lub krótko po „trupim synodzie” w Rzymie miało miejsce trzęsienie ziemi, w wyniku którego została poważnie uszkodzona bazylika św. Jana na Lateranie, będąca wtedy siedzibą papieży. Oczywiście wierni odczytali to jako przejaw gniewu bożego na to, co zrobił papież Stefan VI.
W każdym razie latem 897 roku, pół roku po opisywanych wydarzeniach, Stefan VI został wtrącony do więzienia i tam uduszony. Zwolennicy Formozusa pochowali ciało nieszczęsnego papieża z honorami w bazylice św. Piotra. Po tym skandalu Kościół Katolicki wyciągnął wnioski i odtąd prawnie wykluczono możliwość wytaczania procesu sądowego zmarłemu papieżowi, zniszczono też całą dokumentację tego dziwnego synodu. Co ciekawe, żaden z ponad setki kolejnych papieży nie miał ochoty na przyjęcie imienia Formozusa jako swojego, a przecież po włosku znaczy ono: piękny, przystojny.
Inkwizycja i heretycy
Wykopywanie ciała z grobu i jego poniżanie nie mogło już spotkać papieży, co nie znaczy, że Kościół Katolicki całkowicie zrezygnował z takich makabrycznych sposobów karania swoich wrogów. W 1215 roku powołano na Soborze Laterańskim IV specjalny sąd kościelny – Inkwizycję – do tropienia i karania osób oskarżonych o głoszenie poglądów niezgodnych z oficjalną papieską doktryną wiary. Jeżeli uznano kogoś za heretyka, to najcięższą dla niego karą było spalenie na stosie i nawet śmierć oskarżonego nie była w tym przeszkodą, bo z wyroku Inkwizycji jego ciało wykopywano z grobu i palono. Pierwsze takie przypadki znamy z okresu krucjat przeciwko Albigensom na południu Francji w latach 1209-1229.
Zemsta na trupie Bohdana Chmielnickiego w 1664 roku
Bohdan Chmielnicki to charyzmatyczny hetman kozacki, który w 1648 roku stanął na czele wielkiego powstania przeciwko szlachcie i Rzeczpospolitej. Zmarł w 1657 roku i został pochowany w swoim rodzinnym majątku Subotów koło Czehrynia na Ukrainie. W 1664 roku w czasie wojny polsko-rosyjskiej te tereny zajęły wojska Stefana Czarnieckiego. Rozkazał on otworzyć grób, w którym spoczywały zwłoki Bohdana Chmielnickiego i jego syna Timofieja, a następnie włóczyć je za końmi, spalić i wystrzelić z armaty. Był to typowy akt zemsty na trupie wroga, symbolizującego wielkie nieszczęścia i krzywdy, jakich doświadczyła za jego sprawą polska szlachta i wojsko. Szczególnie bolesna dla Czarnieckiego była pamięć przegranej bitwy pod Batohem w 1652 roku, kiedy to z rozkazu Chmielnickiego w jedną noc wymordowano ponad dwa tysiące żołnierzy i oficerów armii królewskiej. Wszystkim jeńcom obcięto głowy lub poderżnięto gardła, a ciał nie pogrzebano.
Zemsta na trupie Oliviera Cromwella
Oliver Cromwell to przywódca buntu przeciwko królowi Anglii Karolowi I Stuartowi, oskarżonemu o absolutystyczne zapędy i prześladowania angielskich kalwinów, nazywanych purytanami. Konflikty polityczne i religijne doprowadziły do krwawej wojny domowej w latach 1642-1649 przegranej przez króla Karola I i w konsekwencji do osądzenia go przez Parlament i skazania na śmierć przez ścięcie 30 styczniu 1649 roku.
Rojaliści obwiniali Cromwella o osobistą odpowiedzialność za doprowadzenie do tej egzekucji, bo to on faktycznie miał wtedy w Parlamencie głos decydujący. Kiedy zwolennicy rządów Stuartów wracają do władzy w 1660 roku, jedną z ich pierwszych decyzji będzie ukaranie królobójców. Wprawdzie Oliver Cromwell umarł w 1658 roku, ale dla nienawidzących go angielskich lordów nie było to przeszkodą, bo z wyroku sądu królewskiego jego trupa oraz trupa jego najbliższego współpracownika i zięcia Henrego Irentona wykopano z grobów i powieszono na szubienicach 30 stycznia 1661 roku, czyli w rocznicę egzekucji króla Karola I Stuarta. Po kilku dniach ciała wisielców zdjęto z szubienic i pochowano w Londynie w nieznanym do dzisiaj miejscu.
Zniszczenie grobów królów Francji w bazylice w Saint Denis
Rewolucyjny zapał doprowadził też do brzemiennej w skutkach decyzji władz Francji w 1793 roku o zniszczeniu grobów królów francuskich w bazylice Saint Denis. Byli tam pochowani prawie wszyscy władcy Francji od X wieku, znajdował się tam też skarbiec zawierający relikwie świętych i insygnia koronacyjne. Zrewoltowany tłum wdarł się do świątyni starszej niż nasza katedra na Wawelu, pełniącej podobną do naszej funkcję nekropolii królewskiej. Rozpoczęło się rozbijanie sarkofagów i wyciąganie z trumien zwłok zmarłych królów. Odzierano je z kosztowności, w symboliczny sposób poniżano, a na koniec wszystkie te doczesne szczątki pomazańców bożych wrzucono do dwóch wspólnych dołów i przysypano wapnem. Zniszczono też insygnia królewskie, jako symbol dawnego feudalnego porządku, w którym – zdaniem rewolucjonistów – lud cierpiał niewolę i nie było równości.
Profanacja grobów królewskich w Saint-Denis (1793 r.) Hubert Robert;
fot. wikipedia
Zemstę dawnych poddanych francuskich królów na ich trupach sugestywnie na bazie źródeł z epoki opisał jeden ze współczesnych francuskich pisarzy – Jean Raspail. „Wśród zachęcających okrzyków podnieconego tłumu rozpoczęto w pobliżu bazyliki kopanie dwóch kwadratowych dołów. Pierwszy przeznaczony był na kości Burbonów, drugi zaś na szczątki Walezjuszy i Kapetyngów […].
Ekshumowane ciało Henryka IV w krypcie kościoła Saint-Denis (1793), E.H. Langlois;
fot. Wikipedia
Potem taranem wyważono drzwi krypty, w której na kilku różnych poziomach rzędami leżały trumny królów. Pierwszym „tyranem” wyrwanym z wiecznego spoczynku był dobry król Henryk IV. Kiedy odbito wieko trumny, jego ciało zdało się niemal nietknięte. W rozrzedzonym powietrzu krypty rozszedł się silny, aromatyczny zapach. Pięknie pachniał ten król. Czego nie można powiedzieć o pozostałych. Jego twarz zachowała się niemal w idealnym stanie – broda śnieżnobiała, rysy niezmienione. Trupa wywleczono z trumny i postawiono – niczym manekina – opierając go o kolumnę. Otaczający tłum z wrażenia wstrzymał oddech. Czy upadnie na kolana na znak należnego władcy szacunku? Ale prawo tłumu nie zna wyjątków – ton nadaje zawsze najpodlejszy z podłych. Przepchnąwszy się do pierwszego rzędu, jakiś zuchwały żołdak wyciągnął z pochwy szablę i odciął pukiel królewskiej brody, po czym – przy wtórze śmiechów i oklasków – uczynił z niej sobie sztuczne wąsy. Po nim do króla zbliżyła się jakaś megiera, która z całej siły spoliczkowała władcę i ciało upadło na ziemię. Po kilku godzinach obelg i poniewierki, doprowadzone do niewyobrażalnego stanu zwłoki króla bez ceremonii wrzucono – jako pierwsze – do przeznaczonego dla Burbonów dołu”.
Bazylika w Saint-Denis;
fot. Wikipedia
Rewolucjoniści znęcali się też nad trupem słynnego „Króla Słońce” – Ludwika XIV. „Jego ciało zostało rozprute nożem – z brzucha wydostały się pakuły, którymi zastąpiono wnętrzności. Potem oprawca tym samym nożem siłą otworzył królowi usta rozwierając zaciśnięte od 70 lat szczęki. Wyrwawszy stamtąd spróchniały pieniek zęba ukazał go tłumowi niczym trofeum. Tym razem obojętny na wydostający się z królewskich ust smród, lud zawył z rozkoszy.”
W podobny sposób potraktowano też zwłoki naszego króla Henryka Walezjusza oraz polskiej arystokratki królowej Francji Marii Leszczyńskiej, żony Ludwika XV. W sumie sprofanowano i zniszczono ciała 170 osób pochowanych w podziemiach bazyliki Saint Denis – w tym 46 królów, 32 królowych, 63 książąt i 24 opatów zakonu benedyktynów, do którego należał ten kościół.
Ośmieszenie i poniżenie trupa wroga tuż po jego śmierci
Dymitr Samozwaniec
Polacy w Moskwie jako okupanci na Kremlu to temat drażliwy w naszej historii, bo przecież dominuje narracja, że nasi przodkowie to raczej się bronili przed agresywnymi sąsiadami i nie prowadzili krwawych podbojów. W takim razie co oddziały polskiego wojska i szlachty robiły w Moskwie w latach 1610-1612?
U naszego wschodniego sąsiada po śmierci cara Iwana Groźnego władcy wybitnego, ale o sadystycznych skłonnościach zaczął się okres chaosu politycznego i wojny domowej. Jednym z pretendentów do władzy był Dymitr, rzekomo cudownie ocalony syn cara Iwana, bo zgodnie z oficjalną wersją w roku 1591 zmarł jako dziecko w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Dymitr nazywany Samozwańcem w walce o władzę na Kremlu znalazł sojuszników wśród polskich magnatów, m.in. wojewody sandomierskiego Jerzego Mniszcha, który zebrał prywatną armię i postanowił wyruszyć z nią na wschód, skuszony obietnicą wielkich zysków i awansu politycznego swojej rodziny. Jego córka Maryna miała w przyszłości zostać żoną Dymitra, jako domniemanego cara. W ogólnym politycznym zamieszaniu wyprawa Dymitra okazała się sukcesem i faktycznie on sam i jego żona Maryna Mniszchówna, jako pierwsza Polka, zostali koronowani na władców w Carstwie Moskiewskim. Jednak ich rządy trwały zaledwie niecały rok. Dymitr wniósł na dwór moskiewski dużo zachodnich nowinek politycznych i obyczajowych i na początku z konieczności otaczał się polskimi doradcami. Konserwatywne elity w Moskwie nie chciały tego tolerować i w maju 1606 roku doszło do buntu, w wyniku którego Dymitr został zabity, a wraz z nim zginęła duża grupa polskiej szlachty. Caryca Maryna szczęśliwie uratowała życie i w całej dalszej historii „dymitriad” odegrała jeszcze istotna rolę. Ciało jej męża jego oprawcy najpierw wystawili na widok publiczny na jednym z głównych placów miasta, gdzie wściekły tłum wyżywał się na jego trupie – kopano go, pluto na niego i oddawano mocz. Następnie jego ciało spalono, a prochy załadowano do armaty i wystrzelono na zachód w stronę Rzeczpospolitej, z której przybył wraz ze swoimi sprzymierzeńcami.
W 1610 roku Moskwę zajęły polskie wojska w ramach już nie prywatnej ekspedycji kilku magnatów, ale oficjalnej wyprawy wojennej króla Zygmunta III Wazy. Strona polska była zaniepokojona przymierzem nowego cara Wasyla Szujskiego z królem Szwecji. Część bojarów proponowała koronę księciu Władysławowi, synowi króla Zygmunta III, a przybycie wojsk polskich do Moskwy miało być elementem „gry o tron”. Nic z tego nie wyszło i najgorzej na tym wyszli ci polscy żołnierze, którzy przez dwa lata byli na Kremlu niemile widzianymi gośćmi. Po jego zdobyciu przez mieszkańców Moskwy prawie wszyscy zostali w okrutny sposób wymordowani.
Benito Mussolini
W kwietniu 1945 roku było wiadomo, że wojna nie potrwa już długo i to alianci ją wygrają. Benito Mussolini – duce włoskiego faszyzmu – stracił władzę i chciał już tylko ratować życie swoje i swojej kochanki Clary Petacci. Wraz z nią i grupką najbliższych współpracowników podjął próbę ucieczki z północnych Włoch na teren neutralnej Szwajcarii. Nie mieli jednak szczęścia, bo wpadli w ręce włoskich partyzantów z ugrupowań lewicowych, które nienawidziły faszyzmu.
Zbezczeszczone ciała faszystów, powieszone na stacji benzynowej
(drugi od lewej Mussolini, trzecia Clara Petacci), 29 kwietnia 1945;
fot. Wikipedia
Benito Mussolini i Clara Petacci zostali bez sądu rozstrzelani 28 kwietnia 1945 roku w miejscowości Giulino de Mezzegra, a ich ciała przewiezione do pobliskiego Mediolanu. Tam doszło do symbolicznej zemsty na ich trupach. Wzburzony tłum kopał ciała, pluł na nie i szarpał, dlatego partyzanci postanowili ostatecznie powiesić je na stacji benzynowej głowami w dół. Los, jaki spotkał Mussoliniego i Petacci, przyspieszył pewnie decyzję Adolfa Hitlera o popełnieniu samobójstwa wraz z kochanką Ewą Braun, do czego doszło dwa dni później 30 kwietnia 1945 roku.
Stalin
Józef Stalin to jak wiadomo krwawy komunistyczny dyktator. Człowiek o psychopatycznej osobowości, zarazem jednak sprytny polityk o dużej inteligencji i specyficznym poczuciu humoru. Jego sposoby likwidowania wrogów wewnętrznych, w ZSRR i zewnętrznych, w innych krajach są powszechnie znane i opisane w podręcznikach historii. Mało kto jednak wie o jego upiornym pomyśle zemsty na zmarłych już wrogach. Otóż po ciężkim tygodniu pracy Stalin lubił relaksować się w swojej daczy w miejscowości Kuncewo w pobliżu Moskwy, gdzie zapraszał wąskie i wyłącznie męskie grono swoich współpracowników na ciągnące się czasami do białego rana biesiady – popijawy. Stół wprost uginał się wtedy od przeróżnych potraw i zakąsek do wódki, ale gospodarz zwykle też serwował swoim gościom i towarzyszom partyjnym dorodne jabłka z własnego sadu. Z tajemniczym uśmiechem pytał potem, czy jabłka im smakowały? Goście gorliwie potwierdzali, że owoce były wyborne, pachnące i smakowite. Stalin żadnego z nich zapewne nie informował o tym, że ziemia pod jabłonki w jego sadzie była już od dawna użyźniana ludzkimi prochami z krematorium, w którym palono ciała jego prawdziwych czy urojonych wrogów. Każdy z tych wybrańców goszczących na zaproszenie Stalina w Kuncewie bardzo łatwo mógł w następnym roku sam stać się takim nawozem.
***
Agresja wobec trupa wroga, to zjawisko w historii na tyle częste, że widocznie te działania zaspakajały jakieś pierwotne ludzkie potrzeby i instynkty. Moim zdaniem stała za tym potrzeba dominacji nad drugim człowiekiem także w wymiarze transcendentalnym, przekraczającym granice życia jednostki. Pozbawienie kogoś własnego grobu powodowało, że szybciej znikał z pamięci potomnych, a zaniechanie ceremonii pogrzebowych narażało duszę zmarłego na niełaskę bogów i nędzny los w zaświatach. Im ktoś za życia zajmował wyższe miejsce w hierarchii społecznej, to bardziej wrogowie poniżali jego trupa, aby go pozbawić szacunku, którym kiedyś się cieszył. Kara niewymierzona za życia człowieka miała go dosięgnąć po śmierci, by nie zaznał spokoju i zniknął z ludzkiej pamięci.
Marek Urban