Czy należy odbudowywać Pałac Saski w Warszawie w kształcie jaki znamy z przedwojennych filmów i pocztówek? Argumenty za i przeciw są zarówno natury historycznej, architektonicznej, jak i politycznej.
Poprzedni rząd PiS uczynił z tej inicjatywy sztandarowy projekt swojej polityki historycznej na miarę odbudowy Zamku Królewskiego w latach 70-tych ubiegłego wieku przez ekipę Edwarda Gierka. Zdążono jeszcze powołać odpowiednią dla tego zadania instytucję, wybrano projekt architektoniczny nowego pałacu rozdano posady i samochody służbowe i budowa stanęła wobec niechęci dla tego pomysłu obecnej ekipy rządowej. Warto w takim momencie przypomnieć kontekst historyczny powstania budynku nazywanego umownie Pałacem Saskim.
Niewiele osób o tym wie, że zbudowano go nie w czasach panowania w Rzeczpospolitej królów z dynastii Wettynów, ale 100 lat później, w I połowie XIX wieku za rosyjskie pieniądze dla zysku i utrwalenia politycznej obecności Rosjan w Warszawie.
Dzień 29 listopada 1830 roku w Warszawie wydawał się z pozoru dniem jak co dzień. Po 17.00 na ulicach było już niewielu przechodniów, bo był to poniedziałek, początek nowego tygodnia. Szybko też zapadał jesienny mrok. Warszawa w I połowie XIX wieku to nadal niewielkie miasto liczące około 100 tysięcy mieszkańców, gdzie poza ścisłym centrum wiele ulic nie było brukowanych, miasto nie miała kanalizacji, a ulice oświetlało raptem 80 latarni z lampami olejowymi lub po prostu ze świecami w środku. Oświetlenie gazowe pojawi się w Warszawie dopiero w połowie XIX, a elektryczne tuż przed I wojną światową.
Wielki Książę Konstanty w swojej prywatnej rezydencji w Belwederze zjadł obiad w towarzystwie swojej żony polskiej hrabianki Joanny Grudzińskiej i po krótkiej z nią rozmowie po 18.00 udał się jak zwykle na poobiednią drzemkę.
W tym czasie generał Józef Chłopicki, oficer armii Księstwa Warszawskiego w stanie spoczynku, bohater wojen napoleońskich szykował się do wyjścia na przedstawienie w Teatrze Rozmaitości, który mieścił się na Placu Krasińskich. Jednak ten spokój był pozorny. Trwały już od 2 tygodni przesłuchania i aresztowania wśród studentów Uniwersytetu Warszawskiego oskarżonych o przynależność do tajnych organizacji. Kilku aresztowanych przyznało się do kontaktów z młodymi oficerami i podchorążymi ze szkoły piechoty. Dalsze działania policji były już tylko kwestią czasu, a zatrzymanym wojskowym groziły kary bez porównania surowsze niż cywilom. Spisek wojskowy nazywany w historii „Sprzysiężeniem Wysockiego” powstał w 1828 roku z inicjatywy kilku młodych oficerów – Piotra Wysockiego, Józefa Zaliwskiego, Karola Szlegela, którzy szukali przeszłych członków organizacji wśród podchorążych szkoły piechoty oraz żołnierzy i młodszej kadry oficerskiej 4 i 5 pułku piechoty. Sprzysiężenie mogło liczyć na lojalność około 400 żołnierzy co stanowiło raptem 1% stanu osobowego wojsk Królestwa Polskiego. Utrzymywali też kontakt z grupą około 200 cywilów, studentów UW głównie z wydziału prawa, młodych dziennikarzy i urzędników przesiadujących wieczorami na ul. Miodowej w kawiarniach „Honoratka” i „Dziurka Marysi” i zawzięcie tam dyskutujących o literaturze i polityce.
Liderami w tej grupie byli wtedy Ludwik Nabielak – dziennikarz, Seweryn Goszczyński – pisarz i poeta oraz Ksawery Bronikowski – prawnik, a w późniejszym czasie niekwestionowanym przywódcą lewicy powstania został Maurycy Mochnacki – publicysta polityczny i filozof.
Zagrożeni aresztowaniem młodzi oficerowie podjęli decyzję o wybuchu powstania, które jak czas pokazał było bardzo źle przygotowane, a „Noc Listopadowa” przy całym zapale i patriotyzmie jej uczestników okazała się improwizacją i żywiołem, który wymknął się organizatorom spod kontroli. Plan wybuchu powstania w Warszawie przygotował w ogólnym zarysie por. Józef Zaliwski, który wyznaczył ppor. Piotrowi Wysockiemu i jego ludziom trzy kluczowe zadania do wykonania. Mieli zaatakować Belweder i zabić Wielkiego Księcia Konstantego, zająć koszary jazdy rosyjskiej w Łazienkach, a wcześniej podpalić drewniane zabudowania browaru na Solcu, co miało stać się hasłem do wybuchu walk w całej Warszawie.
Sprzysiężenie Wysockiego mimo szczupłości sił i środków stawiało sobie bardzo ambitne cele. Chcieli swoim atakiem na Belweder i zabójstwem wodza naczelnego armii Królestwa Polskiego doprowadzić do wielkiej i zwycięskiej wojny z Imperium Rosyjskim, po której ówczesna Polska miała nie tylko odzyskać suwerenność, ale i rozszerzyć swoje panowanie na tereny za Bugiem nazywane „ziemiami zabranymi” – Litwę, Wołyń i Podole, gdzie nadal mieszkało sporo Polaków. Jak to się miało wydarzyć, przy tak wielkiej dysproporcji sił pomiędzy Królestwem Polskim i Rosją jak 1:10 – spiskowcy tym sobie nie zaprzątali głowy. Tak samo jak odpowiedzią na pytanie jak pozyskać dla takiej walki sojuszników w Europie i zneutralizować wrogie Polakom Prusy, zawsze chętne do pomocy Rosji w tłumieniu polskich buntów.
Podchorążowie i studenci chcieli dać w swoim mniemaniu tylko hasło do walki, jej dalszym prowadzeniem do tak wyznaczonego celu mieli się zająć politycy i generałowie starszego pokolenia. Zdaniem tych młodych zapaleńców, mimo dawnych zasług dla ojczyzny tkwili „letargu”, z którego oni chcieli ich wytrącić i zmusić do działania. Inspiratorzy wypadków „Nocy Listopadowej” w swojej naiwności nie rozumieli całej złożoności postaw starszego pokolenia. Generałowie jeszcze niecałe 2 lata temu w maju 1829 roku składali przysięgę wierności w trakcie koronacji Mikołaja I Romanowa na Króla Polski w Warszawie. Ceremonia była zgodna z porządkiem prawnym i przekonaniem elit, że Królestwo Polskie to ich państwo, którego chcą bronić. Przysięga wiązała ich z Wielkim Księciem Konstantym jako wodzem naczelnym armii i carem Mikołajem I jako polskim królem. Kadra oficerska to w zdecydowanej większości była szlachta, a dla takich ludzi złamanie przyrzeczenia lojalności służbowej, godziło w ich osobisty honor.
Zresztą por. Piotr Wysocki chyba to rozumiał lepiej niż inni spiskowcy, bo nie zgodził się, aby podlegli mu podchorążowie zabili Wielkiego Księcia Konstantego uznając, że jest to zachowanie niezgodne z ich żołnierskim honorem. Zamach mieli przeprowadzić cywile pod przywództwem Ludwika Nabielaka i Seweryna Goszczyńskiego, co było też jedną z przyczyn niepowodzenia całego przedsięwzięcia.
Oprócz oporu przed złamaniem przysięgi wojskowej generalicja armii polskiej miała w pamięci wyprawę Napoleona na Moskwę w 1812 roku i los tysięcy żołnierzy armii Księstwa Warszawskiego poległych w tej wojnie. Jeżeli Rosja stawiła czoło armii liczącej 400 tys. żołnierzy, dowodzonej przez genialnego wodza jakim był Napoleon, to znaczyło, że tej armii pokonać się nie da, a już na pewno nie w osamotnieniu, bez wsparcia sojuszników.
Litografia z 1832 roku : Belwederczycy: W. Nasierowski, L. Nabielak, L. Orpiszewski,
fot. nasierowski.com
Dlatego w trakcie „Nocy Listopadowej” to nie tyle Polacy walczyli z Rosjanami co „młodzi” i „starzy” między sobą, polityczni romantycy z realistami, młodzi żołnierze, którzy nigdy nie wąchali bitewnego prochu i wojnę znali tylko z opowieści, z doświadczonymi generałami wojen napoleońskich i elitą ówczesnego polskiego wojska. Kiedy zapadła decyzja, że nie ma już odwołania, że to właśnie dzisiaj – spiskowcy podzielili się na dwie grupy. Podchorążowie zaatakowali rosyjskie koszary jazdy, a grupa 18 cywilów wspierana przez kilku wojskowych zaatakowała Belweder. Piotr Wysocki do realizacji trzeciego zadania za które był odpowiedzialny, czyli podpalenie browaru na Solcu wysłał tylko jednego podchorążego Wiktora Tylskiego. Nie dał mu wystarczającej ilości materiałów łatwopalnych więc dysponował tylko snopkiem słomy. Pożar owszem wybuchł, ale był tak niewielki, że zaobserwował go jedynie strażak z pobliskiej wieży obserwacyjnej i powiadomił o tym swoich kolegów, którzy go szybko sprawnie ugasili.
Atak na Belweder, Jan Feliks Piwarski, fot. Wikipedia
Kluczowy dla powodzenia całego przedsięwzięcia atak na Belweder przeprowadzili jak już wspomniałem nie podchorążowie obeznani z bronią, ale cywile, z których część trzymała karabin pierwszy raz w życiu. Grupie tzw. „Belwederczyków” przewodzili Ludwik Nabielak, Seweryn Goszczyński. Przed atakiem nie zrobiono planu sytuacyjnego pomieszczeń w pałacu i jego otoczenia, co miało potem fatalne skutki. Belweder nie był właściwie chroniony, bo na straży stało tylko 2 starszych żołnierzy uzbrojonych jedynie w szable. Napastnicy wdarli się więc do środka bez większego trudu, ale tam grupa się rozproszyła i napastnicy biegali chaotycznie po pokojach szukając Konstantego. Dali tym samym czas lokajowi księcia, który pomógł mu się w pośpiechu ubrać i wyprowadził go wewnętrznymi schodami dla służby na strych, gdzie przeczekał zamach na swoje życie. Przypadkowymi ofiarami ataku byli oczekujący na rozmowę z Konstantym rosyjski generał Aleksij Gendre, który zginął, oraz wiceprezydent Warszawy Mateusz Lubowidzki ciężko ranny. W pałacyku belwederskim w chwili ataku przebywało 29 osób służby – kucharze, ogrodnicy, lokaje. Kiedy minął pierwszy szok ci ludzie zarówno Rosjanie, jak i Polacy uzbrojeni w co kto miał pod ręką – widły, łopaty, noże kuchenne ruszyli na napastników i na dziedzińcu pałacu stoczyli z nimi walkę. Oddział Nabielaka i Goszczyńskiego po kilku minutach takiej szamotaniny opuścił teren pałacu z pełną świadomością, że nie wykonali zadania i książę Konstanty przeżył zamach.
W tym samym czasie por Piotr Wysocki i jego podchorążowie nieskutecznie szturmowali rosyjskie koszary w Łazienkach. Ratując życie postanowili wycofać się w stronę Placu Trzech Krzyży. Żaden z 3 punktów planu powstania nie został więc zrealizowany. Wszystko poszło nie tak. Według relacji uczestników wydarzeń porucznik Piotr Wysocki całkiem wtedy stracił głowę i dowództwo nad grupą około 150 podchorążych i „belwederczyków” przejął jego kolega porucznik Karol Szlegel. Wraz z wkroczeniem do Śródmieścia podchorążowie rozpoczynają swój „marsz śmierci” znacząc go ciałami zabitych polskich generałów.
W ciągu 2 godzin z ich ręki, ale też innych powstańców, ginie 6 generałów i jeden pułkownik armii Królestwa Polskiego. Wśród zabitych byli między innymi: generał Maurycy Hauke, walczący nieprzerwanie od czasu wojny w obronie Konstytucji 3 Maja w 1792 roku do ostatnich bitew wojen napoleońskich w 1814 roku; niezwykle lubiany przez żołnierzy generał Stanisław Potocki, adiutant księcia Józefa Poniatowskiego; generał Stanisław Trębicki kierował Szkołą Podchorążych i był dobrze oceniany przez jej słuchaczy jako kompetentny dowódca; generał Józef Nowicki świetny oficer sztabu i kawalerzysta; generał Ignacy Blumer wyróżniający się potężną posturą i wzrostem ponad 190 cm, był niezwykle dzielnym dowódcą i jednym z nielicznych legionistów, którzy przeżyli nieszczęsną wyprawę na Haiti w 1803 roku; generał Tomasz Siemiątkowski szef sztabu armii Królestwa Polskiego, za młodu kawalerzysta walczący u boku Napoleona aż do jego ostatniej bitwy w 1814 roku. W tym gronie trzeba też wspomnieć pułkownika Filipa Meciszewskiego, wybitnego inżyniera wojskowego i artylerzystę, który uczestniczył w pracach fortyfikacyjnych twierdz w Modlinie i Zamościu. Każdy z tych oficerów miał na swoim koncie piękną kartę walki za ojczyznę. Niejednokrotnie dali dowody swojej odwagi i poświęcenia, potwierdzone orderami Virtuti Militari i francuskiej Legii Honorowej.
Giną w różnych okolicznościach. Generał Hauke i pułkownik Meciszewski od kul podchorążych naprzeciw Pałacu Namiestnikowskiego, obecnie Prezydenckiego na Krakowskim Przedmieściu. Ciało generała Hauke podchorążowie skuli bagnetami. Stwierdzono potem aż 19 kul i ran kłutych w jego zwłokach. Z generalskiego munduru zerwali szlify oficerskie i trzy ordery gwiazdy rosyjskiej, zostawili natomiast ordery polskie i francuskie.
Absurdalne były okoliczności śmierci generała Nowickiego, który wracał do swojego mieszkania powozem na ulicę Miodową. Po drodze podchorążowie zatrzymali powóz i spytali stangreta, kto jedzie w środku? A on odpowiedział, że generał Nowicki, ale powstańcy w ogólnym hałasie i podnieceniu zrozumieli, że generał Lewicki i nie sprawdzając tego otworzyli drzwi powozu i oddali kilka strzałów. Michał Lewicki pomimo polsko brzmiącego nazwiska był rosyjskim generałem i komendantem wojskowym Warszawy, odpowiedzialnym za wielogodzinne musztry wojska na Placu Saskim i szczerze za to nielubianym przez żołnierzy. Ciężko ranny generał Nowicki został przewieziony do domu, gdzie zmarł po kilku godzinach.
Podchorążowie próbowali namówić do przejęcia dowództwa przede wszystkim generała Stanisława Potockiego i dowódcę szkoły generała Stanisława Trębickiego. Generała Potockiego spotkali na Placu Trzech Krzyży na początku swojej trasy i widząc go wręcz niektórzy z nich rzucili mu się do nóg i całowali po rękach. Ten w odpowiedzi miał im powiedzieć: „Dzieci, co robicie? Uspokójcie się.” Podchorążowie widząc, że nic nie dadzą te ich błagania puścili generała wolno. Zginął na Placu Bankowym, kiedy próbował nakłonić zbuntowane oddziały wojska do powrotu do koszar.
Stanisław Trębicki napotkał swoich podwładnych przed Kościołem Świętego Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Zdecydowanie odrzucił namowy podchorążych, aby stanął na czele powstania, ofiarując w zamian pomoc w załagodzeniu konsekwencji „buntu” w rozmowie z księciem Konstantym. W tej sytuacji podchorążowie wzięli między siebie generała Trębickiego, tak że ktoś z boku mógł przypuszczać, że idzie z nimi dobrowolnie w pierwszym szeregu. Jednak po zabójstwie kolejnych oficerów: Haukego, Meciszewskiego, Nowickiego – Trębicki był już w takim szoku, że w kolejnej wymianie zdań z podchorążymi nazwał ich bandą gówniarzy i drani, a ci strzelili mu w plecy i zakuli bagnetami.
Generał Tomasz Siemiątkowski bronił przed powstańcami Placu Saskiego i Pałacu Bruhla – siedzibę Wielkiego Księcia Konstantego. Nie chciał rozlewu krwi i gdy grupa powstańców szykowała się do ataku podjechał do nich konno, aby porozmawiać. Wtedy z tłumu padły strzały. Zmarł następnego dnia w swoim mieszkaniu w Pałacu Saskim. Generał Ignacy Blumer zginął w trakcie starcia pod Arsenałem od kul żołnierzy 5 pułku piechoty, kiedy jak inni generałowie próbował przejąć dowództwo nad zbuntowanymi oddziałami.
gen. Józef Chłopicki, I Dyktator Powstania Listopadowego,
fot. Wikipedia
Podchorążowie zaproponowali przejęcie dowództwa nad powstaniem chyba najsłynniejszemu z polski generałów – Józefowi Chłopickiemu, który dowodził słynną Legią Nadwiślańską w Hiszpanii w latach 1808-1812. Dał wielki przykład bohaterstwa w trakcie oblężenia Saragossy. Jego nazwisko wymieniono wśród 7 polskich oficerów na Łuku Triumfalnym w Paryżu. Generał Chłopicki tego wieczoru był na przedstawieniu w Teatrze Rozmaitości. Podchorążowie wbiegli do sali teatralnej i zwrócili się wprost do niego z wezwaniem, aby przejął dowództwo. Generał Chłopicki z niechęcią odrzekł wtedy: „Dajcie mi spokój, idę spać.” Następnie zaszył się w swoim mieszkaniu na kolejne kilka dni i ze znajomymi grał w karty. Dopiero 3 grudnia zgodził się przyjąć godność dyktatora powstania, w którego sens od początku nie wierzył, a swoją rolę widział w tym, aby w Warszawie nie doszło do dalszych rozruchów i anarchii. Uważał, że mimo wszystko z carem można negocjować zakończenie tego buntu na honorowych dla obu stron warunkach.
Wojciech Kossak. Sowiński na szańcach Woli, 1922, fot. artyzm.com
W trakcie wydarzeń nocy listopadowej życie mógł też stracić generał Józef Sowiński – artylerzysta i komendant szkoły dla przyszłych oficerów inżynierii i artylerii w Warszawie. Gdy chciał przeszkodzić swoim podkomendnym w dołączeniu do powstańców jego też chciano zabić. Wstawił się za nim jeden ze słuchaczy szkoły, który przekonał kolegów, że to nie w porządku zabijać oficera zasłużonego w wojnach napoleońskich i do tego inwalidę. Sowiński stracił nogę w bitwie pod Borodino w 1812 roku i poruszał się o kuli. Mimo wielkich emocji studenci szkoły artylerii ostatecznie zamknęli go na klucz w jednej z sal wykładowych i dołączyli do powstania. Po jakimś czasie już z własnej woli przyjął stanowisko dowódcy artylerii Garnizonu Warszawskiego. We wrześniu 1831 roku bohatersko dowodził obroną reduty 51 na Woli, gdzie zginął i wszedł tym samym do panteonu bohaterów narodowych. Uwiecznił go na swoim obrazie Wojciech Kossak, a wiersz Juliusza Słowackiego „Sowiński w okopach Woli” wszedł do kanonu polskiej poezji patriotycznej.
Książę Konstanty i jego żona Joanna Grudzińska,
fot. sekretywarszawy.pl
„Noc Listopadowa” jako początek powstania była bardzo słabo zaplanowana i przeprowadzona. Końcowy sukces był rezultatem korzystnego dla uczestników tych wydarzeń zbiegu okoliczności. W kluczowym momencie dosyć przypadkowo udało się powstańcom zdobyć Arsenał i zgromadzoną tam broń rozdać ludność cywilnej chętnej do walki. Ważniejsza jednak była tutaj postawa Wielkiego Księcia Konstantego, który nie dał rozkazu krwawego stłumienia buntu przez jednostki rosyjskie i wierne mu nadal jednostki polskie. Gdyby wydał taki rozkaz, to prawdopodobnie ulice Warszawy spłynęłyby krwią, rano zebrano by trupy ofiar walk i taki byłby koniec „Nocy Listopadowej”. Dlaczego tego nie zrobił? Miał opinię człowieka o gwałtownym charakterze, wręcz sadysty, ale te 15 lat spędzonych w Warszawie wśród Polaków bardzo go zmieniły. Zakochał się w polskiej hrabiance Joannie Grudzińskiej i dla tej miłości zrezygnował z korony carów na rzecz młodszego brata Mikołaja, aby mógł z nią wziąć ślub. Ten związek z Joanną Grudzińską bardzo dobrze wpływał na jego psychikę. Gwałtowne ataki agresji wobec otoczenia, służby czy żołnierzy zdarzały mu się coraz rzadziej. Jako wódz naczelny armii polskiej i rosyjskiej w Królestwie Polskim chciał tutaj spokojnie dożyć swoich dni. Zaczął lubić Polaków i po tych kilkunastu latach wśród nich chyba też lepiej rozumiał ich mentalność i lokalną kulturę. Atak na jego prywatną siedzibę w Belwederze był dla niego wielkim zaskoczeniem i szokiem. Kiedy dowiedział się, że większość Wojska Polskiego pozostała mu wierna, postanowił minimalizować straty. Wydał rozkaz oddziałom rosyjskim w Warszawie, aby jedynie się broniły, a z „buntownikami” miały się rozprawić oddziały polskie. Polacy mieli to załatwić między sobą, stąd taka aktywność generałów Potockiego, Haukego, Blumera, Siemiątkowskiego, którzy chcieli jak najszybciej opanować sytuację. Gdyby to się udało, książę Konstanty mógłby wtedy wysłać do Petersburga raport o tym, że doszło jedynie do buntu kilku oddziałów polskiego wojska i winni zostali przykładnie ukarani. W momencie, gdy polscy żołnierze zaczynali strzelać do rosyjskich i odwrotnie, to wtedy te walki należałoby uznać za początek powstania narodowego, a może i otwartej polsko-rosyjskiej wojny. Car miałby wtedy prawo obwinić starszego brata Konstantego o zaniedbanie obowiązków i zbytnią pobłażliwość wobec polskich poddanych, a w konsekwencji odwołać go ze stanowiska i wezwać do Petersburga. Powstańcy w „Noc Listopadową” przy bierności Konstantego dostali dla siebie cenny czas na agitację wśród żołnierzy pułków polskich, którzy na początku jeszcze się wahali, a nawet byli wobec powstańców wrogo nastawieni. Dzięki temu następnego dnia połowa miasta była przez nich kontrolowana, a reszta nadal przez oddziały wierne Konstantemu. Z polecenia rządu Królestwa Polskiego, czyli Rady Administracyjnej na ulicach miasta pojawiły się plakaty z odezwą do mieszkańców Warszawy, z apelem o zachowanie spokoju i określeniem tego, co zaszło poprzedniej nocy nie rewolucją czy początkiem powstania narodowego, ale „wydarzeniami smutnymi i niespodziewanymi”.
Te ziarna niezgody a nawet nienawiści pomiędzy „młodymi” i „starymi”, romantykami i konserwatystami wydadzą w przyszłości zatrute owoce. Generalicja polskiej armii w trakcie wojny polsko – rosyjskiej 1831 r. będzie prowadziła działania wojenne bez przekonania i wiary w końcowy sukces. Sparaliżowana strachem zarówno przed gniewem cara jak i agresją ze strony własnych żołnierzy oraz polityków lewicowych. Każda porażka na froncie od razu rodziła podejrzenie, że dowódcy działali w cichej zmowie z przeciwnikiem. Po fatalnie przeprowadzonej operacji polskiego wojska na lubelszczyźnie i przegranej bitwie pod Łysobykami 19 czerwca 1831 roku generał Antoni Jankowski zostaje aresztowany i oskarżony o zdradę. Najprawdopodobniej Jankowski popełnił szereg błędów i źle dowodził, ale nie ma dowodów, aby porozumiał się z Rosjanami.
Kolejne klęski w wojnie doprowadziły jednak do takiego wzrostu napięcia społecznego, że 15 sierpnia 1831 roku miały miejsce rozruchy uliczne w Warszawie zakończone atakiem na więzienie na Zamku Królewskim. Wzburzony tłum zlinczował i powiesił na latarniach nie tylko generała Antoniego Jankowskiego, ale także przetrzymywanych tam generałów Ludwika Bukowskiego, Józefa Hurtiga i Antoniego Sałackiego.
Kolejny generał Antoni Giełgud został 13 lipca 1831 roku zastrzelony przez swojego podwładnego kapitana Stefana Skulskiego pod zarzutem zdrady i braku chęci do walki, po tym, jak na czele 15 tys. polskich żołnierzy w pełnym uzbrojeniu przekroczył granicę pruską , gdzie polskie wojska zostały internowane. W sumie w trakcie Powstania Listopadowego jedynie 4 polskich generałów poległo w otwartej walce z wrogiem. Byli to generałowie Franciszek Żymirski w bitwie grochowskiej, Ludwik Kicki i Henryk Kamieński pod Ostrołęką i Józef Sowiński na Woli. W tym czasie w walkach bratobójczych i samosądach straciło życie aż 11 generałów, których nazwiska już wymieniłem wcześniej.
5 października 1831 roku ostatnia duża formacja polskiego wojska, licząca 20 tys. żołnierzy pod dowództwem generała Macieja Rybińskiego przekroczyła granicę pruską w Brodnicy i została tam internowana. Wraz z wojskiem opuścili Królestwo Polskie czołowi politycy, członkowie Rządu Narodowego, duża grupa posłów i senatorów. Powstanie ostatecznie upadło. Car Mikołaj I chciał, aby Polacy boleśnie odczuli konsekwencje swojego buntu i nieposłuszeństwa. Według jego nowych rozporządzeń Królestwo Polskie przestało być odrębnym państwem o ograniczonej suwerenności, a stało się po prostu częścią Imperium Rosyjskiego z zachowaniem jeszcze pewnej autonomii administracyjnej. Armia polska została rozwiązana, a żołnierze i oficerowie wcieleni do armii rosyjskiej. Na odbudowę polskiego wojska musieliśmy czekać prawie 100 lat do 1919 roku wraz z odzyskaniem niepodległości. Nie obowiązywała już konstytucja i nie zbierał się Sejm. Ogromnym ciosem dla polskiej kultury będzie likwidacja Uniwersytetu w Warszawie i Wilnie oraz Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Za kontrybucje nałożoną na Polaków, w Warszawie powstaje Cytadela, gdzie będzie stacjonował rosyjski garnizon i działało więzienie polityczne. Elementem symbolicznej przemocy wobec Polaków będzie pomysł budowy pomnika upamiętniającego tych polskich oficerów, którzy w noc listopadową zginęli z rąk podchorążych. Pomnik miał stanąć na Placu Saskim trwale związanym z wojskiem. Tutaj wódz naczelny armii Królestwa Polskiego książę Konstanty organizował defilady i przeglądy swoich wojsk oraz źle wspominane przez żołnierzy musztry. Konstanty miał przy Placu Saskim w Pałacu Brühla swoją reprezentacyjną siedzibę.
Iwan Skwarcow, fot. kurierwarszawski.pl
Car Mikołaj I zaakceptował projekt pomnika zaproponowany przez wybitnego włoskiego artystę Antonio Corazziego. Pomnik był monumentalny w kształcie 30 metrowego obelisku, wykonanego z lanego żelaza. Elementami ozdobnymi było 8 spiżowych lwów u podstawy pomnika i 4 dwugłowe rosyjskie orły z rozpostartymi skrzydłami i herbami Królestwa Polskiego na piersiach. Rzeźby lwów i orłów odlano ze spiżu uzyskanego z przetopienia zdobycznych polskich armat. Na pomniku znalazły się nazwiska 7 polskich oficerów zabitych przez powstańców w trakcie wydarzeń nocy listopadowej oraz napis w treści zaproponowanej przez samego cara: „Polakom w dniu 17/29 listopada 1830 roku poległym za wierność monarsze”. Kiedy pomnik był już gotowy do odsłonięcia, okazało się, że tłem dla niego będzie oryginalny Pałac Saski z czasów panowania Wettynów, ale wtedy już właściwie nie zamieszkały ze względu na jego fatalny stan techniczny.
Pałac Saski z XVIII w. w stylu neobarokowym,
fot. Wikipedia
Car uznał, że zamiast go remontować, lepiej będzie ten budynek zburzyć i w jego miejsce postawić coś nowego, bardziej dostosowanego do nowych czasów. Władze Warszawy ogłosiły w 1836 roku przetarg, który wygrał rosyjski kupiec Iwan Skwarcow. Był bardzo bogatym przedsiębiorcą, który dorobił się na dostawach dla rosyjskiego wojska. Skwarcow obiecał, że sfinansuje rozbiórkę starego pałacu i na jego fundamentach postawi nowoczesny budynek w stylu klasycystycznym z monumentalną kolumnadą pośrodku. Dla cara było to bardzo ważne, bo chciał, aby pomnik polskich wojskowych miał odpowiednią oprawę. Inwestycja miała się zwrócić poprzez wynajem pomieszczeń na luksusowe sklepy i apartamenty.
Pałac Saski ok. 1895 roku; w stylu klasycystycznym;
widoczny pomnik oficerów-lojalistów poległych w Noc Listopadową,
fot. Wikipedia
W dniu 29 listopada 1841 roku w 11 rocznicę Nocy Listopadowej pomnik został uroczyście odsłonięty na tle tak zwanego „Domu Skwarcowa”. Można powiedzieć, że ze strony cara Mikołaja I był to taki „pocałunek śmierci” dla upamiętnionych w ten sposób polskich oficerów, bo rodacy wspominali ich odtąd jako generałów lojalistów, a tym samym zdrajców, co było dla ich pamięci i dokonań bardzo krzywdzące. Pomnik w 1899 roku przeniesiono z Placu Saskiego na Plac Zielony, czyli obecny Plac Dąbrowskiego, gdzie trzeba było go pilnować, bo często go dewastowano jako symbol rosyjskiej dominacji. Natomiast Dom Skwarcowa po jego śmierci spadkobiercy sprzedali rosyjskiemu rządowi. Od tego momentu na stałe wprowadziło się tam wojsko, a dokładnie sztab główny najpierw armii rosyjskiej, a potem od 1915 roku niemieckiej, a po 1918 roku armii odradzającej się II Rzeczypospolitej. Budynek rzadko był wtedy nazywany Pałacem Saskim, raczej po prostu „Sztabem”. Zniszczony ostatecznie w grudniu 1944 roku, tuż przed wycofaniem się Niemców z Warszawy. Po wysadzeniu budynku pozostał tylko ten fragment Kolumnady, gdzie od 1925 roku znajdował się Grób Nieznanego Żołnierza. To, że ocalał ten święty dla Polski fragment budynku jest decyzją jakiegoś żołnierza niemieckiego – może oficera, może sapera, któremu w ostatniej chwili „zadrżała ręka”. Ten fragment okaleczonej Kolumnady z Grobem Nieznanego Żołnierza stał się dla kilku powojennych pokoleń Polaków symbolem losu straszliwie zniszczonej stolicy i cierpienia jej mieszkańców.
Grób Nieznanego Żołnierza, fot. Wikipedia
Czy warto teraz ten Grób Nieznanego Żołnierza zabudowywać w takim kształcie, jaki znamy z przedwojennych filmów i pocztówek? Wcześniej trzeba by chyba dojść do porozumienia, czy ten budynek Pałacu, o którym mówimy, tak naprawdę jest jeszcze „saski” czy jednak nadal pozostaje „ruski”?