Od kilku lat w polskich mediach pojawia się ciekawa reklama browaru Tyskie pod hasłem: „Przejdźmy na TY”. Otóż spot reklamowy składa się z kilku scenek, w których na początku obcy sobie ludzie, pijąc piwo tej samej marki Tyskie, spontanicznie stukają się butelkami i przedstawiają się sobie, od tego momentu stając się znajomymi.
Pomysł marketingowy jest tutaj sprytny, bo słówko „TY” zawiera się też w nazwie piwa i stąd pożądane skojarzenie – pijąc tylko to piwo, szybko skrócimy dystans towarzyski i poznamy nowych, fajnych znajomych. W ten prosty sposób przełamują bariery konwenansu różni bohaterowie spotu, zarówno dwaj panowie na trybunach stadionu żużlowego, typowy pracownik korporacji ze zwalistym facetem z hipsterską brodą siedzący w skórzanej kurtce przy kontuarze baru, ale także dwoje młodych ludzi pijących piwo na bulwarach wiślanych i rozmawiających ze sobą w języku migowym.
Spot reklamowy Browaru Tyskie – „Przejdźmy na TY”
Reklama okazała się skuteczna, bo sprzedaż piwa Tyskie w ciągu czterech lat jej emitowania znacząco wzrosła. Agencja reklamowa, która wpadła na taki pomysł, moim zdaniem wykazała się dobrą intuicją albo może skorzystała z odpowiednich badań pokazujących, że jako Polacy z tym przechodzeniem na ty mamy spory problem. Obawiamy się, że robimy to w nieodpowiedni sposób, w niewłaściwym momencie, a druga strona może poczuć się urażona.
W innych społeczeństwach, zwłaszcza zachodniej Europy i Skandynawii, przychodzi to ludziom z większą łatwością. W Szwecji na przykład nawet do króla Karola XVI Gustawa można zwrócić się na ty, tytulatura jest zarezerwowana przede wszystkim dla sytuacji oficjalnych. Jednak historia Szwecji potoczyła się nieco inaczej niż Rzeczpospolitej Obojga Narodów, a w szwedzkim parlamencie Riksdagu w XVI wieku zasiadali przedstawiciele nie tylko szlachty, ale i mieszczan, a nawet chłopów. To społeczeństwo było od dawna bardziej równościowe niż polskie.
Karol XVI Gustaw – król Szwecji
Aby zrozumieć, dlaczego u nas jest inaczej, trzeba znowu „zanurzyć się w historii” i zobaczyć, jak kształtowała się szlachecka norma grzecznego zachowania i właściwej etykiety.
Stan szlachecki w Królestwie Polskim ukształtował się w połowie XIV wieku i 200 lat później zdobył w państwie pozycję dominującą. Szereg przywilejów gwarantował tej grupie społecznej m.in. prawo wyboru króla, wyłączność piastowania urzędów i godności oraz monopol na posiadanie ziemi. Ten, kto miał władzę dysponowania ziemią, był w świecie feudalnym nazywany panem. Z oczywistych względów do tej grupy nie zaliczano chłopów, którzy stanowili 75% ówczesnego społeczeństwa, gdyż nie byli oni właścicielami swoich gospodarstw. Co do mieszczan, to określenie pan mogło ewentualnie się odnosić do najbogatszych właścicieli kamienic w miastach królewskich, takich jak Warszawa, Kraków, Wilno, Lublin, czy miast w Prusach Królewskich, to znaczy Gdańska, Torunia, Elbląga. Grupa ta nie była liczna i nie miała swojej reprezentacji na sejmie, co z kolei pozbawiało ją politycznego znaczenia i osłabiało jej pański status. Bo prawdziwy pan winien dzierżyć jakiś majątek, najlepiej ziemię, i mieć polityczny wpływ na to, co działo się w kraju.
Szlachta w XVI wieku stworzyła swoją grupową tożsamość, wywodząc własną genealogię od plemienia Sarmatów, którzy rzekomo jeszcze w czasach Imperium Rzymskiego zajęli tereny od Morza Czarnego aż do Wisły. Podbili oni ludy słowiańskie, które na tym terenie mieszkały, i to od nich wywodzili się później chłopi i mieszczanie, a sami Sarmaci dali początek szlachcie. Uprzywilejowana pozycja tej grupy społecznej w Rzeczpospolitej miałaby więc długą historyczną tradycję. Był to jednak mit. Mit przecież niezwykle politycznie przydatny, bo pozwalał szlachcie przełamać bariery etniczne, religijne i językowe wewnątrz swojej grupy zamieszkującej rozległe terytorium tego wielkiego państwa oraz zbudować poczucie stanowej jedności i solidarności. Ten, kto chciał być zaliczany do grupy panów, musiał na każdym kroku podkreślać swój status i pozycję, aby – broń |Boże! – ktoś nie uznał go za chama, czyli plebejusza. Każdy szlachcic-sarmata, nawet ten biedny, ze skromnym majątkiem lub bez niego, przyswajał sobie skomplikowany system zachowań w towarzystwie i wiedzę o tym, jak należy przy stole wymieniać uprzejmości, jak się odpowiednio ubierać i jaką nosić fryzurę.
Bardzo istotną sprawą była znajomość właściwych formuł grzecznościowych, jakich należało użyć na powitanie i potem w rozmowie z osobami o różnym statusie i pozycji w grupie. Jeżeli były to osoby równe sobie co do pozycji społecznej, to używały zwrotu: „Czołem, Panie Bracie”, a potem w dalszej rozmowie: „Waszmość Panie”. W kontaktach z kimś stojącym wyżej w hierarchii, na przykład z magnatem, zwykły szlachcic powinien użyć zwrotu: „Jaśnie Wielmożny Panie”, a jeżeli miałby zaszczyt rozmowy z samym królem, to odpowiednia formuła grzecznościowa brzmiała: „Miłościwy Panie”. Z kolei jeśli szlachcic bogatszy rozmawiał z biedniejszym, mógł użyć formy mniej rozbudowanej w rozmowie: „ Waść Panie” lub: „Acan”. Gdy była to rozmowa z kimś z grona plebejuszy, np. z zamożnym mieszczaninem, z którym szlachcic robił interesy, wówczas tytułował on rozmówcę jako „Łaskawego Pana” lub „Przyjaciela”. W żadnym razie nie mógł tymi słowy zwrócić się do szlachcica o równym sobie statusie, ponieważ byłoby to obraźliwe obniżenie jego rangi społecznej. W kontaktach z chłopem szlachcic mówił mu na „ty” lub, jeżeli chciał go docenić, używał formy drugiej osoby liczby mnogiej: „Wy, Macieju”.
Jak widać, formuły grzecznościowe w Polsce szlacheckiej były bardzo rozbudowane i dodatkowo jeszcze komplikowane przez konieczność dodawania nazwy urzędu przynależnego danej osobie, często tylko tytularnego, bez żadnego zakresu władzy i obowiązków. Szlachta jednak bardzo o takie urzędy zabiegała, co zostało utrwalone w powiedzeniu z tamtej epoki: „szlachcic bez urzędu, to jak pies bez ogona”. Dlatego nawet wśród biednych przedstawicieli tej grupy stanowej tak wielu było tytularnych cześników, podczaszych, stolników, podstolich, wojskich czy koniuszych. Ich długą listę poznamy, czytając „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza. Ten, kto posiadał taki urząd pozornie cieszył się większym szacunkiem, bo zwracano się do niego: „Waszmość Panie Stolniku”. Korzystała na tym zresztą cała rodzina, ponieważ do jego żony mówiono: „Waszmość Pani Stolnikowo”, a do córki: „Stolnikówno”.
Ten, kto nie znał tego kodu kulturowego szlacheckiej grzeczności, narażał się na duże nieprzyjemności, a nawet groziło mu pojedynkowanie się z jakimś krewkim szlachcicem, który w swoim mniemaniu doznał uszczerbku na honorze. Dla cudzoziemców podróżujących w XVII i XVIII wieku po Rzeczpospolitej ta tytułomania i rozbudowane do przesady formuły grzecznościowe były czymś dziwnym i w sumie śmiesznym. Tak to widział Francuz Hubert Vautrin:
„Nie ma państwa w Europie, w którym istniałaby ilość tytułów jak w Polsce. Spotyka się dygnitarzy, ale nie widać urzędów, mrowie książąt bez księstw, generałów bez armii, pułkowników bez pułków, kapitanów bez żołnierzy. Istnieje tyle stanowisk nie związanych z żadną funkcją, za to z przymiotnikiem wielki lub tytułem generała, że na każdym kroku spotyka się jakąś wielkość albo przynajmniej generała. Osoba obdarzona jakąkolwiek godnością porzuca rodowe nazwisko, przestaje być dziecięciem swego ojca, staje się natomiast panem generałem, panem wojewodą, kasztelanem, starostą, stolnikiem, sędzią, pisarzem itd. Żona i dzieci przejmują ich tytuły, nie można więc zwracać się do nich po nazwisku, i to do drugiego, trzeciego pokolenia.”
Pod koniec historii szlacheckiej Rzeczpospolitej ta tytulatura mocno się już uprościła, bo pozostawiono jedynie formułę „Panie/Pani”, nadal rezerwując ją tylko dla ludzi z elity społecznej. W XIX wieku była to już jednak nie tylko grupa dobrze urodzonych ziemian, ale także zamożnej burżuazji i inteligencji. Do chłopów i do służby domowej ciągle zwracano się na „ty” lub dla oddania większego szacunku, stosując formę drugiej osoby liczby mnogiej „wy”.
Istniejący od stuleci porządek feudalny z podziałem na panów i chamów załamał się wraz z uwłaszczeniem chłopów w połowie XIX wieku. Jeżeli w tym starym porządku społecznym tak ważne było posiadanie ziemi, to teraz powstała dosyć biedna, ale wcale liczna grupa chłopskich właścicieli. Jednak droga emancypacji chłopów była długa i wyboista. Dopiero w 1895 roku powstała pierwsza masowa partia o chłopskim rodowodzie – Stronnictwo Ludowe. W 1920 roku Wincenty Witos, autentyczny chłopski przywódca, został premierem polskiego rządu, co było powodem do dumy dla całej tej grupy społecznej.
W konstytucji 1921 roku, w odrodzonej II RP zniesiono feudalne tytuły i prawne podziały, ale pozostały te nieformalne, wciąż funkcjonujące w sferze symbolicznej i głowach ludzi. W pamiętnikach polskich chłopów publikowanych w okresie międzywojennym co rusz przewija się wątek upokorzenia i braku szans rozwoju młodzieży ze wsi. Tak pisał o tym jeden z autorów: „Niejeden wreszcie zrzucał ubiór włościański z tej przyczyny, że narażał go na złe traktowanie w urzędach, w podróży itp., a gdy się przebrał z miejska, już było lepiej i każdy mu powiedział panie.” Bo nadal, jak za szlacheckich czasów, zwracano się do chłopa na „ty” lub „wy”.
W Polsce Ludowej budowanej po 1945 roku, kraju rządzonym, przynajmniej oficjalnie, przez chłopów i robotników, władze komunistyczne chciały dowartościować dawną ludową formułę grzecznościową „wy”. Członkowie partii, a było ich w najlepszym okresie nawet trzy miliony, mieli do siebie zwracać się podczas powszechnych narad produkcyjnych i na zjazdach: „wy, towarzyszu/towarzyszko”. W kontaktach władzy państwowej z mieszkańcami zalecaną formułę grzecznościową była: „wy, obywatelu/obywatelko”. Z czasem jednak okazało się, że ta forma liczby mnogiej jest sztuczna i nie chcą jej nawet mieszkańcy wsi, dla których była przecież czymś naturalnym. O dziwo, w tej ludowej Polsce chłopi chcieli, aby zwracać się do nich tak jak do „miastowych”, czyli „pan/pani”, aby dać im w ten sposób symboliczną satysfakcję za lata dawnego upokorzenia. Tak więc dopiero w II połowie XX wieku wypracowaliśmy jako społeczeństwo uniwersalną i zrozumiałą dla wszystkich formułę grzecznościową „pan/pani”, w myśl dawnego wezwania: „Z polską szlachtą, polski lud!”.
Zmiany ustrojowe i obyczajowe, jakie nastąpiły po 1989 roku, znowu stały się źródłem różnych wątpliwości w sferze etykiety towarzyskiej i zasad dobrego wychowania. W wielu zachodnich firmach działających obecnie w Polsce etykieta korporacyjna zezwala na to, aby osoby w różnym wieku i będące na różnych szczeblach hierarchii służbowej mówiły sobie na ty. Takie zachowania są dosyć łatwo akceptowane przez młodsze pokolenia, jednak starsi przyjmują te zwyczaje z dużymi oporami i niespecjalnie im się to podoba. Jak w wielu innych sprawach, także w sferze zasad dobrego wychowania i grzeczności mamy duże zamieszanie. Nie bardzo wiadomo, co jest jeszcze dopuszczalne, a co już z pewnością nie. Czy wypada jeszcze po staropolsku pocałować kobietę w rękę, podać jej płaszcz w szatni i przepuścić przodem w drzwiach, czy aby nie będzie się posądzonym o seksistowskie i „dziaderskie” zachowania?
Brak znajomości właściwych formuł grzecznościowych i kontekstu kulturowego raczej nie spowoduje, że ktoś, jak w czasach sarmackich, wyzwie nas na pojedynek. Jednak gafa może być też czymś bardzo nieprzyjemnym. Kilka lat temu w trakcie kursu języka polskiego dla młodzieży polonijnej i studentów z zagranicy, który odbywał się w Łodzi, bardzo lubiana przez studentów lektorka otrzymała na koniec zajęć bukiet pięknych kwiatów w otoczeniu jodłowych gałązek przewiązany szarfą napisem „Ostatnie pożegnanie”. Mam nadzieję, że pani polonistka wykazała się wtedy poczuciem humoru i zachowała dystans do całej sytuacji.
Podobne zdarzenie miało miejsce w Polsce w 1999 roku, w czasie burzliwych polsko-żydowskich sporów wokół obecności krzyża na terenie tzw. żwirowiska w obrębie obozu w Oświęcimiu. Główny rabin w Polsce Pinchas Joskowicz dla załagodzenia konfliktu zwrócił się bezpośrednio z takim apelem do Jana Pawła II: „Proszę, aby pan papież dał wezwanie do swoich ludzi, by także ten ostatni krzyż wyprowadzili z tego obozu”. Zamiast uspokojenia emocji, rabin tymi słowami tylko konflikt dodatkowo zaognił, bo w języku polskim nie łączy się formuły grzecznościowej „pan” z tytułami godności kościelnej księdza, proboszcza, biskupa czy papieża. Jeżeli ktoś tak robi, to jest to odbierane bardzo źle, jako przejaw braku szacunku dla osoby duchownej i szerzej dla religii. Rabin Joskowicz słabo mówił już wtedy po polsku, bo wyjechał z kraju tuż po zakończeniu II wojny światowej. Nie miał pewnie złej woli, ale za brak znajomości etykiety i formuł grzecznościowych zapłacił stanowiskiem.
Pinchas Menachem Joskowicz, naczelny rabin Polski w latach 1988–1999
Z wielu różnych form grzecznościowych z przeszłości do dzisiaj przetrwały tylko dwie – oficjalna „pan/pani” i prywatna „ty”. Przejście między nimi jest w naszej kulturze sprawą delikatną, bo obciążoną pewnym historycznym bagażem krzywd z przeszłości. Polska szlachta przez wieki zwracała się do podległych im chłopów na ty i była to forma słownej opresji. Czasy się zmieniły, ale pamięć o dawnych obyczajach całkiem nie przeminęła.
Sam jestem z takiej plebejskiej rodziny i trochę tym właśnie tłumaczę sobie swoje problemy z przechodzeniem na ty. Nigdy nie wiem tak do końca, kiedy jest na to właściwy moment i czy nie przekroczę w ten sposób granicy czyjejś prywatności.
Przypomnę więc na koniec te podstawowe zasady grzeczności. Przechodzenie na ty proponuje osoba starsza osobie młodszej oraz kobieta mężczyźnie, a nie odwrotnie. W sytuacji służbowej to szef wychodzi z taką propozycją wobec swojego pracownika. Jeżeli skrócenie dystansu towarzyskiego jest autentyczne z obu stron, zwykle bardzo ułatwia to życie oraz wzajemne relacje i w dodatku nie jest do tego potrzebne wspólne picie piwa.